Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Proza niewielka

Przy łóżeczku stoliczek i pierwsze literki
napisane kredką; papierki z cukierków
służą za pieniążki, zwierzątka z plastiku
za mieszkańców domku
dla dorosłych ludzi.

W pudełeczku umarła leży Klementynka,
właśnie mamy pogrzeb całkiem jak prawdziwy,
choć wszystko zmyślone, to łzy wielkie, słone,
nad truchełkiem lalki,
nad sukienką w kwiatki.

Miś Pysio obrażony na swą żonę Laurę
siedzi podkulony w kącie tuż za szafką,
Zosia pisze pozew do gwiazdki na niebie,
aby tatuś nie krzyczał, nie kłócił się z matką.

Zosia mówi, że jest Klementynką, ale nikt
nie słyszy; Zosia siedzi w kąciku –
mała w wielkiej ciszy.

Kruchość nocy

Nie odchodź ode mnie, dziecko, zbyt daleko. Potrzebuję cię.
Pod twoją powieką świat jest piękniejszy, a ludzie są niewinni.
Ty się jeszcze potrafisz cieszyć drobiazgiem, ty się nie smucisz
zbyt długo. Nie odchodź, dziecko, ode mnie zbyt szybko.

Nie jest nam tu źle pod twoją naiwną gwiazdą, wcale nie jest źle.
Nie znasz horoskopów, przepowiedni, co jest święte to jest.

Prawdziwe zło, to mieć oczy na zawsze otwarte, przestać śnić,
zapomnieć pierwszą melodię, zgubić się w wyliczance, utonąć
w białą noc na zbyt kruchej lodowej krze, lub w orzecha łupinie,
nie móc lecieć bo stało się jasne, że człowiek to nielotne zwierzę.

Natężenie mroku

Mógłbym znaleźć to miejsce w nokturnie,
w którym krawędzie nie mają znaczenia.
Gdyby tylko Whistler malował mi noc,
nie biel, nie świst komet (no bo przecież świszczą).

Nie potrafię, jak on, dobierać kolorów.
To w gruncie rzeczy kwestia natężenia zmysłów,
krzyk ciszy (no bo przecież krzyczy).

Mógłbym znaleźć sobie jakiekolwiek miejsce,
ale miotam się w nowelecie, w nieustannym rondzie,
zamykam się w ramach przeciągłego dźwięku
i jak ofiara puszczyka nieruchomieję.
(No bo przecież nieuchronne jest zamknięte w obraz).

Pocztówka do H.

Piszę do Pana, Panie Herbert,
a dolatuje mnie aromat ziołowej herbaty.
I, Panie Herbert, wszystko tu jest spokojne, i ciche,
i całkowicie niepotrzebnie skupione. Pan,
Panie Herbert, wspomina-zapomina,
Pan patrzy na zegarek, ale
to ja mam czas.

Zabierze mnie pekaes, lokomotywa, wagon,
perpedes-droga, przestrzeń ciała.
Będę się pętać i błąkać między kartkami,
będę przed wiatrem się chować
w akapitach, wielokropkach. Ani
się nie spostrzegę, a Pan siądzie obok
i zagada tym swoim oklepanym wierszem.

Albo się nie znajdziemy, bo żyliśmy
w przestrzeni zupełnie innej
czcionki.

Piszę do Pana, Panie Herbert…
Cały dzień zbierałem stonkę,
lecz wciąż czuję, czuję lato
niespokojne, czuję, więc
myślę –

Gody

Ja, Kapulet zabijam ciebie, Monteki
za nienawiść, którą zrodziliśmy w sobie
i przyrzekam ci, że w jednym do śmierci
będziemy w zgodzie – nienawiść,
to najlepsze, co się nam zdarzyło.

Więc opowiem ci o swoich grzechach,
jak rosłem, dorastałem, o zmarszczkach,
siwych włosach, o pierwszej śmierci
i ostatnim amen.

Usiądziemy przy piwie, bądź wódce,
rozstrzygniemy rzeczy nieznane,
nazwiemy kolory, zgłębimy cienie,
pomilczymy o sobie samych.
W tym doskonałym zrozumieniu
otworzymy żyły jak korki szampana.
W jednej chwili spieni się przeszłość,
wystrzeli w górę na wiwat,
zatańczymy ostatni nasz taniec.

Wtedy będziemy wiedzieli, że tak –
musiało się to zdarzyć właśnie nam.
Cały ten szum nie do przeżycia,
nienawiść i takie tam dyrdymały,
kropla, która przelała czarę goryczy,
jaskinia wydrążona w skale
i jabłko rzucone wcale nie na zgodę,
i ręka wyciągnięta także, i łeb
piąty raz ścięty hydrze,
i czterdziesty czwarty prezent od życia,
ostatni poniedziałek, przedostatnie dzisiaj.

Gehenna

Za to, jakim mnie uczyniłaś, córko – dziękuję.
Że nazywasz mnie psycholem, a matkę wariatką – dziękuję.
Że wracasz do domu nad ranem najebana jak szpadel – dziękuję.
Że treneujesz moją silną wolę (jeszcze cię nie zabiłem) – dziękuję.
Że na każde pytanie odpowiadasz spierdalaj, nie twój interes – dziękuję.
Że mieszkasz ze mną pod jednym dachem i pozwalasz mi mieszkać – dziękuję.
Że kłamiesz, manipulujesz innymi, oczerniasz mnie i matkę swoją – dziękuję.
Za to, że nie liczysz się z nikim i z niczym, a szczególnie z nikim – dziękuję.

Tylko dlaczego, kurwa, kiedyś byłaś małą dziewczynką?

Tego sobie nie potrafię wybaczyć.

Sedno

Gdzie byłem przez te wszystkie lata? Milczałem,
bo niewiele do powiedzenia, co raz mniej.
Bywało – otwierałem usta, tak trwałem
w niemym osłupieniu, jak bezgłośny lament,
krzyk, częściej szept.

O czym tu mówić, kiedy nic ważnego, nic,
co mogłoby mnie zdziwić? Słowa
miewały kolory, kolory bywały nienazwane,
świat natomiast kurczył się do pięści.
Teraz jest wielkości śliwki, która utknęła
i uwiera.

W środku jest pestka. Kiedyś do niej zajrzę,
przegryzę, znowu poczuję gorycz.
Nie opowiem o tej nadziei, bo co, jeśli
okaże się pusta?

Bez tytułu

Przyszło mi umrzeć, bo los tak chciał.
Los, który we własne ręce. Sprawy
są dziś ulotne. Gaz, płomień co zgasł –
księżyc w nowiu, nic więcej.
Złego się nie ulęknę,
nie klęknę, nie jęknę.

Nadszedł czas. Miało być tak pięknie
i jest. Taki ciepły ten wieczór.

Rezygnacja

Dopadła mnie najgorsza z rzeczy, Eleanor.
Nie mów mi, że powód nie jest ważny, że
życie jest po to, żeby żyć.

Nie ma sensu szukać dni, kiedy nocy
nie można oszukać.

Amputowałem sobie czas.
Nigdzie dalej nie pójdę. Już,
teraz.

Teraz, jak wyrok na przeszłość,
teraz, jak nic, jak bezimienność
zwykłego człowieka.

Teraz, kochana

Spójrz – idą dni krótkie jak kłamstwo.
Jeszcze się ciągnie babie lato. Jest nów,
więc noc taka ciemna. Kończy się kryzys,
jesteś ze mną, nic nam nie trzeba
oprócz paru stopni ciepła ponad to,
co ustalono na poziomie trwania.

Dzisiaj będę wcześniej niż zwykle,
może pójdziemy na spacer? Liście
mają pożółkłą przyszłość, wiatr
nie zabrania lekkich jeszcze ubrań,
chmury nie chmurzą się kiedy myślę
przyszłość.

                                        Dłuży się
trwanie, bilans. Pamiętam twój pogrzeb.
Chwila, kiedy lepka wilgoć
skleiła niebo z ziemią była ciężka,
gęsta jak czerwone wino.

Dzisiaj będę wcześniej niż zwykle,
skończę czekanie.