Ja, Kapulet zabijam ciebie, Monteki
za nienawiść, którą zrodziliśmy w sobie
i przyrzekam ci, że w jednym do śmierci
będziemy w zgodzie – nienawiść,
to najlepsze, co się nam zdarzyło.
Więc opowiem ci o swoich grzechach,
jak rosłem, dorastałem, o zmarszczkach,
siwych włosach, o pierwszej śmierci
i ostatnim amen.
Usiądziemy przy piwie, bądź wódce,
rozstrzygniemy rzeczy nieznane,
nazwiemy kolory, zgłębimy cienie,
pomilczymy o sobie samych.
W tym doskonałym zrozumieniu
otworzymy żyły jak korki szampana.
W jednej chwili spieni się przeszłość,
wystrzeli w górę na wiwat,
zatańczymy ostatni nasz taniec.
Wtedy będziemy wiedzieli, że tak –
musiało się to zdarzyć właśnie nam.
Cały ten szum nie do przeżycia,
nienawiść i takie tam dyrdymały,
kropla, która przelała czarę goryczy,
jaskinia wydrążona w skale
i jabłko rzucone wcale nie na zgodę,
i ręka wyciągnięta także, i łeb
piąty raz ścięty hydrze,
i czterdziesty czwarty prezent od życia,
ostatni poniedziałek, przedostatnie dzisiaj.