Dzisiejszy dzień rozpoczął kampanię wyborczą od alternatywy: najpierw kawa, czy papieros? Jedno kusiło nie mniej, niż drugie. Postanowiłem, że nie będę palił, więc wybór stawał się prostszy. A więc kawa.
W domu nie było kawy.
Dzień rozlepił plakaty z prognozą pogody już wczoraj wieczorem. Wydawało się jasne, że z wyborem ubrania nie będzie problemu. Dzisiaj jednak najwidoczniej zmienił taktykę wyborczą, ponieważ za oknem nic się nie zgadzało.
Dzień się skończył i nadal nic się nie zgadza. Dokonałem jednak pewnych wyborów. Wielu wyborów.
Mógłbym na przykład określić zupełnie nieparlamentarnie moje dzisiejsze samopoczucie. Mógłbym dać się ponieść fantazji. Mógłbym skorzystać z jednej z wielu okazji, promocji, nadziei. Mógłbym.
Wybrałem jednak możliwość bycia widzem w kolejnej, dwudziestoczterogodzinnej kadencji mojej własnej ułudy.
Jutro się obudzę, usiądę. Przede mną będzie kolejny dzień. Potem kolejny. Potem znowu następny. Znowu wstanę, usiądę, zaparzę kawę, zapomnę. Wybiorę się gdzieś aż do nocy. Potem pomyślę o tym dniu. Pomyślę o tym jutro.
Tak właśnie zrobię – jutro o tym pomyślę.