Brzegi rzek nabrzmiały i lada chwila miały pozwolić wodzie na niczym niepohamowany pęd ku przeznaczeniu. Wały jeszcze nie pękły, ale wszyscy wokół zdawali sobie sprawę, że tylko kwestią czasu pozostaje ta chwila, kiedy nic, ani nikt nie będzie w stanie powstrzymać przyrody.
Potem wszystko będzie się działo błyskawicznie – rwące potoki wody, błota i wszystkiego co napotkają na drodze wedrą się w zakamarki ulic, do piwnic domów, do pomieszczeń na parterze.
Ci, którym się nie uda, stracą życie, inni tylko gromadzony przez lata dobytek. Wiele zwierząt utonie, wiele straci swoje zagrody.
Bo taka jest kolej rzeczy.
Nawet usypywanie najwyższych wałów, nawet ich pielęgnacja i systematyczne doglądanie nic nie pomoże. Przyroda zna bowiem swoje prawa. Kiedy sytuacja dojrzewa do tego, żadne regulacje nie pomogą, na nic się zdadzą.
Moja córka nie interesuje się meteorologią. Pogoda ma dla niej znaczenie nie większe, niż ciekawy film w telewizji. Nie w głowie jej też analizowanie zagrożeń przyrody. Póki co jej cały świat to kolega ze szkoły. Obnoszą się oboje ze swoją fascynacją. On – pijący piwo, jako atrybut dorosłości, ona – z kolejną malinką na szyi, jako świadectwo namiętności, dowód bycia akceptowaną, kochaną, ważną.
Patrzę na zdjęcia z kolejnych, zalanych przez powódź obszarów. Widok jest smutny, przygnębiający. Woda zwycięża.
W gruncie rzeczy – myślę sobie – to w tej całej historii jest piękne, że prawa natury nigdy jeszcze nie były bardziej proste i bezwzględne, niż w zetknięciu z kruchym pojęciem wykreowanym przez ludzi, jakim jest bezpieczeństwo.
A może były?
Bo taka jest właśnie kolej rzeczy.