Gdy umierał Król Cyganów, w różnych zakątkach Europy, tam gdzie Cyganie rzecz jasna wiodą beztroskie i kolorowe życie dzwoniły telefony.
Z ust do ust za pośrednictwem powszechnie dostępnych środków łączności przekazywano sobie wiadomość z elitarnego swiata wspólnoty o tak niecodziennym wydarzeniu. Kiedy już odjechał razem z taborem przodków, do miasta zjechały dostojne głowy rodów, aby nie tylko oddać mu hołd i zaśpiewać ostatnie pieśni, ale również żeby wybrać nowego Króla.
Mniej więcej w tym samym czasie zieleniły się drzewa, ptaki śpiewały coraz głośniej, mała Zuzanka leżała zsikana po pachy drąc się w niebogłosy i nikt się nimi nie zajmował – ani wiosną, ani drzewami, ani ptakami, ani nawet małą Zuzanką. W tych dniach jej płacz nikomu nie przeszkadzał, a podkreślał jeszcze smutek początku kwietnia – tym bardziej zresztą, że za oknem padał deszcz.
Mój pies przeciągnął się leniwie, ziewnął i z powrotem zasnął.
Wiele lat później Zuzanka zrozumie, że czas jest wielkim kudłatym psem, dla którego chwila taka jak wtedy, kiedy umarł Król Cyganów, jest niczym więcej niż sennym ziewnięciem.