Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Zupełna

Znowu jest w stanie wskazującym na samotność.
Będzie rzygać z pragnienia. Zanim zaśnie,
przez żołądek, do serca i dalej
do samego środka człowieczeństwa
przejdzie tornado. Zawiruje
podłoga, sufit i ściany.
Oparcie znajdzie dopiero nad ranem.
W zapomnieniu. W niepamiętaniu.

Od nowa zacznie dzień. Od zera. Od niczego.
Dopiero wieczorem przypomni sobie.
I wszystko wróci i ją wypełni.

Niewidzialni

Komu przeszkadzają niewidzialni?
Nie robią niczego złego.
Nie są doskonali, nie zawsze mądrzy,
niektórzy chcieliby zniknąć na dobre.

Oni się już napatrzyli, nabyli, nażyli.
Oni się już nakochali, nacierpieli.
Zjedli zęby na wszystkich chlebach świata,
wypili oceany, wylali kałuże.

Niewidzialni potykają się o niewidzialne
przeszkody. Chwytają światło w dłonie,
żywią się kolorami jesieni.
Być może dlatego, że sami
już nie potrzebują wiele, dokarmiają ptaki.

Czasami patrzą niewidzialnymi oczami,
celebrują niewidzialne wspomnienia.

Jedynie
figurują w rejestrach, aktach notarialnych,
w testamentach
i w planach na przyszłość:

na widzialny nagrobek, na spadek
i świeczkę ze dwa razy w roku,
zasuszony kwiatek,
garstkę ładnych przedmiotów.

O ile rak wątroby ma skrzydła…

Za chwilę wszystko będzie proste.
Już prawie się zatrzymało.
Ona go trzyma za rękę. Za chwilę
już tylko ciało.

Ona będzie przez chwilę jeszcze,
ale go zabiorą. Powietrze zostanie
tym samym, ale nie oddechem.

Coś się zatrzyma, coś się nie zatrzyma.
Ojciec, córka. Godzina, której nie ma.

*

Ten w środku broni się najbardziej.
Widać, jak kopie, wierzga, wije się.
Jakby się chciał wydostać, jakby wiedział,
że za chwilę i on umrze
razem z żywicielem.

Ciekawy jestem jak on wygląda?
Jak bardzo się boi, że tak się miota?

Gdyby miał choć kawałek szkiełka,
pewnie rozdarłby skórę i wyleciał
jak poparzony.
Pewnie by się poobijał o ściany
zanim trafiłby w okno.

A że otwarte, to kto wie
dokąd by pofrunął?

Wchodząc do Hierapolis

Scenografia jest prosta: droga przez nekropolię,
kamień na kamieniu. Z prawej widać odległą zatokę,
z lewej skała wysoka do słońca, krzewem porosła.

Idą turyści. Z ruin ciekawe oczy kotów: po co
tu przyszli? Tu już nie ma tych, którzy odeszli.
Tu jest tylko czas przeszły, tu się wszystko już
dokonało. Turyści uwieczniają cyfrowy obraz tego,
co uwiecznione i jeszcze nie zwietrzałe.

Nad wszystkim nie płynie nawet obłok.
Byłem gdzie tylu już było. Tuż obok.

Refleksy

To się dzieje na moich oczach. Nie z tego światła rzeczy.
Ci, którzy odeszli, teraz tworzą szpaler.
Środkiem idzie całe jego życie.
Zatrzymuje się na chwilę, uważnie obserwuje
zatroskane twarze.
Refleksy rozkładają się po równo na teraz i nigdy.
On jak kamyk puszczony płasko po wodzie
odbija się raz, drugi.
Trzeci skok już bliższy – niewiele zostało.

Jeszcze oddechem krótkim w ten najdłuższy dzień
wnika, wtapia się w niego, jeszcze cień ręki na ścianie
wyciągnięty w stronę innych cieni,
jeszcze oczy zamknięte, bezwładne czekanie.

Wkrótce się otworzy. Pójdą wszyscy razem
i albo wsiądą do łodzi, którą popłyną,
albo nie wsiądą, nie odejdą, jedynie przeminą.

Animalia

Już wiemy, czego nie robi się kotu.
Czego nie robi się psu, akwariowym rybkom,
jak nie należy postępować względem koni.

Największy brak wiedzy dotyczy
migrujących granic między dwojgiem ludzi.

Tutaj pozwalamy sobie na eksperymenty,
których ranga jest godna największych odkrywców.
Zorganizowaliśmy nawet coś na kształt metody,
w której powtarzalność doświadczenia
daje gwarancję prawdopodobieństwa
słuszności absurdalnej tezy,
że jesteśmy pierwszymi
pośród wszystkich zwierząt.

Społeczeństwa mają się nieźle
w pomyłkowej cywilizacji obłędu.

Mecz

Schodzi Miłosz, na jego miejsce Dehnel.
Trzyma się przy piłce, podaje do Dyckiego.
Ten idzie skrzydłem, lecą pióra.
Przerzuca do Maliszewskiego.
Szeroką metaforą nadciąga Świetlicki,
przejmuje ciężar gry, wymienia
krótkie porównania z Różyckim.
Rozgrzewa się Kapela, ale raczej
nie wejdzie, może na ostatnie pięć minut
zastąpi Pasewicza, który trzyma formację.

Chociaż naśladowanie najlepszych graczy
z zagranicznych lig nie wychodzi dobrze,
to jednak gra się układa.
Repertuar jest całkiem bogaty.
Tu i ówdzie zdarzają się błędy,
faule (jak te Dehnela),
czasem gubią się zawodnicy
i brak im kondycji.
Od czasu do czasu któryś walnie
sążnistym epitetem.
Czy wystarczy im siły na dogrywkę?

Zza bocznej lini czirliderki
Hamkało i Podgórnik wspomagane
przez walącego w bębny Sosnowskiego,
dmącego w puzon Winiarskiego,
dają niezły doping; do rymu
skanduje Fietkiewicz-Paszek.

W strefie kibica różni bezimienni.
Wszyscy tu znają się na piłce lepiej.
Każdy, wiadomo, jest selekcjonerem.

[display_podcast]

Naiwność

Kiedy zawalą się słowa, runą i opadnie kurz znaczeń,
znowu zobaczymy błękit i obłęd obłoków. Będzie inaczej.

Potem schowamy się w jaskiniach. Namalujemy pierwsze obrazy.
Rozpalimy ogień. Będziemy znów bliscy sobie, nadzy.

Nauczymy się mówić prawdy proste bez skrępowania,
nauczymy się nazywać rzeczy na nowo, z umiłowaniem.

A kiedy zapadnie noc, to będzie zwyczajna noc.
Gwiazdy będą gwiazdami, a księżyc księżycem –

niczym więcej. Będziemy się uczyć śnić nowe szczęście.

[display_podcast]

Niedokończenie

Po obiedzie zostają niezmyte naczynia,
zapach w kuchni, który wnet się rozwieje.
Suszy się pranie i ręcznik. Szczotka
nie gubi włosów, a poduszka kształtu.

Jutro nie zadzwoni, tak jak obiecała,
wszystko co jest, to wczoraj.
Tylko fotografia będzie coraz starsza
i miejsce przy stole wciąż tak samo puste.

Wychodząc z domu nie zamyka okna.
Nie zanosi się na deszcz, a wróci za chwilę.
Na wszelki wypadek pomaluje usta.
Nigdy nie wiadomo, kogo może spotkać.

[display_podcast]

Opozycje

Spośród wszystkich najbardziej oczywistych opozycji
wyjątkowo podoba mi się kontrast między tobą a mną.
Podczas, gdy jesteś ledwie wzrosłą, zieloną łodyżką,
ja mam od dawna zdrewniałe, rozsiane, lecz wciąż
jako takie pojęcie.

Na przykład o szczęściu wiem tyle, ile trzeba
do poczucia braku. Bycie ptakiem w klatce
ze strun czasu, na których jedną nutę
wciąż wygrywam, przegrywam, rozgrywam –
zrywam się, ale klatka trzyma skutecznie.

A ty się kołyszesz, unosisz na wietrze
swoje listki, ździebełka, lekkie płatki kwiatów.
W nocy, kiedy głęboki cień zatapia powodzią
ciebie, mnie, kamienie – wszystkie rośliny
są czarne. O obecności ptaków może świadczyć tylko
rozszarpana mysz na ścieżce, dotyk skrzydła
i zgubione pióro upuszczone z wdziękiem.

Kiedy przychodzi ogień z lekką mgiełką dymu
więdniesz. Ja trzaskam wysokim płomieniem
unosząc wysoko z żywicznym zapamiętaniem
gęste kłęby krzyku.

[display_podcast]