Archiwum kategorii: Podcast

Dopasowania

Mieszkanie już odmalowane, nowe parkiety i nowy porządek.
Rzeczy zastąpiły inne, przedmiotowość podmiotu
w okolicznościach miejsca uległa czasowi.

Przesiąknięte chorobą powietrze dawno już wymienione,
na komodzie zdjęcie, w skrzynce na listy spóźnione
urodzinowe życzenia na kartce skądś z daleka.
Adresata już nie dotyczy ani znaczek, ani słowa,
ani widok z antypodów jego nieistnienia.

Choć może temu przeczyć niespodziewany i obcy
dźwięk wydobyty znikąd, zmierzający nigdzie,
to jednak nie ma tutaj już miejsca dla śmierci,
a życie, które było, też się tu nie mieści,

jak nie mieści się w głowie odejście i strata,
jak nie trzyma się kupy kres w początku lata.

 

[display_podcast]

Mecz

Schodzi Miłosz, na jego miejsce Dehnel.
Trzyma się przy piłce, podaje do Dyckiego.
Ten idzie skrzydłem, lecą pióra.
Przerzuca do Maliszewskiego.
Szeroką metaforą nadciąga Świetlicki,
przejmuje ciężar gry, wymienia
krótkie porównania z Różyckim.
Rozgrzewa się Kapela, ale raczej
nie wejdzie, może na ostatnie pięć minut
zastąpi Pasewicza, który trzyma formację.

Chociaż naśladowanie najlepszych graczy
z zagranicznych lig nie wychodzi dobrze,
to jednak gra się układa.
Repertuar jest całkiem bogaty.
Tu i ówdzie zdarzają się błędy,
faule (jak te Dehnela),
czasem gubią się zawodnicy
i brak im kondycji.
Od czasu do czasu któryś walnie
sążnistym epitetem.
Czy wystarczy im siły na dogrywkę?

Zza bocznej lini czirliderki
Hamkało i Podgórnik wspomagane
przez walącego w bębny Sosnowskiego,
dmącego w puzon Winiarskiego,
dają niezły doping; do rymu
skanduje Fietkiewicz-Paszek.

W strefie kibica różni bezimienni.
Wszyscy tu znają się na piłce lepiej.
Każdy, wiadomo, jest selekcjonerem.

[display_podcast]

Naiwność

Kiedy zawalą się słowa, runą i opadnie kurz znaczeń,
znowu zobaczymy błękit i obłęd obłoków. Będzie inaczej.

Potem schowamy się w jaskiniach. Namalujemy pierwsze obrazy.
Rozpalimy ogień. Będziemy znów bliscy sobie, nadzy.

Nauczymy się mówić prawdy proste bez skrępowania,
nauczymy się nazywać rzeczy na nowo, z umiłowaniem.

A kiedy zapadnie noc, to będzie zwyczajna noc.
Gwiazdy będą gwiazdami, a księżyc księżycem –

niczym więcej. Będziemy się uczyć śnić nowe szczęście.

[display_podcast]

Niedokończenie

Po obiedzie zostają niezmyte naczynia,
zapach w kuchni, który wnet się rozwieje.
Suszy się pranie i ręcznik. Szczotka
nie gubi włosów, a poduszka kształtu.

Jutro nie zadzwoni, tak jak obiecała,
wszystko co jest, to wczoraj.
Tylko fotografia będzie coraz starsza
i miejsce przy stole wciąż tak samo puste.

Wychodząc z domu nie zamyka okna.
Nie zanosi się na deszcz, a wróci za chwilę.
Na wszelki wypadek pomaluje usta.
Nigdy nie wiadomo, kogo może spotkać.

[display_podcast]

Opozycje

Spośród wszystkich najbardziej oczywistych opozycji
wyjątkowo podoba mi się kontrast między tobą a mną.
Podczas, gdy jesteś ledwie wzrosłą, zieloną łodyżką,
ja mam od dawna zdrewniałe, rozsiane, lecz wciąż
jako takie pojęcie.

Na przykład o szczęściu wiem tyle, ile trzeba
do poczucia braku. Bycie ptakiem w klatce
ze strun czasu, na których jedną nutę
wciąż wygrywam, przegrywam, rozgrywam –
zrywam się, ale klatka trzyma skutecznie.

A ty się kołyszesz, unosisz na wietrze
swoje listki, ździebełka, lekkie płatki kwiatów.
W nocy, kiedy głęboki cień zatapia powodzią
ciebie, mnie, kamienie – wszystkie rośliny
są czarne. O obecności ptaków może świadczyć tylko
rozszarpana mysz na ścieżce, dotyk skrzydła
i zgubione pióro upuszczone z wdziękiem.

Kiedy przychodzi ogień z lekką mgiełką dymu
więdniesz. Ja trzaskam wysokim płomieniem
unosząc wysoko z żywicznym zapamiętaniem
gęste kłęby krzyku.

[display_podcast]

Zapalenie duszy

Ciszej i ciemniej. Wciąż i wciąż.
Rzeczy obędą się beze mnie.
Krzyczy w środku, tak, żeby nie bolało,
a boli. Zaciskam powieki.
Tak już zostaną jak legły,
w bezsilnej chwili rzucone kamienie,
tak między nimi wystrzelą osty i pokrzywy.

W powietrzu jest jakiś brak powietrza
i we mnie aboslutny brak miejsca,
w którym mógłbym się położyć
i usnąć.

[display_podcast]

Nie do opisania

Od nieba mam oczy, od ziemi przyszłość.
Wiatr jest moją ucieczką, ogień to nicość.

Przychodzą do mnie złodzieje snów.
Co było ukryte staje się hałaśliwe.
Tylko dwoje oczu, przez które można zobaczyć,
jak przez lornetkę, odległe pejzaże –
są ścieżki wąskie i kręte,
są łąki wybujałe kwiatem i chwastem,
jest ocean z ogromem nad i pod
i jest biała plama, której nie można zapisać –

[display_podcast]

Oczekiwanie

W pokoju jest cicho, w niepokoju najciszej.
Stoi tutaj stół i jak wół samotność.
Jest fotel i półka, i szklanka, i wazon.
Przed światem jest okno, a pod niebem sufit.
Jest książka otwarta, za myślą jest papier –
czysty, biały jak pamięć, jak niepamięć
włożona tkwi w książce zakładka.

Dalej za światem są następne światy.
Za ścianami ściany, za słowami słowa.

Życie składa się z godzin, a godziny z trwania.
Wszystko się układa w nie do wytrzymania
niezgodną całość.
Gdyby nie chmury, nic by nie wskazywało
na jakikolwiek bieg zdarzeń.

Trzyma mnie to miejsce – ani kroku dalej
poza cztery w lewo, tyle samo w prawo.

Dalej za sufitem są inne sufity.
Pod skórą ze skóry – dużo grubsza skóra.
Pod oczami z oczu, przed oczami, w oczach,
przez żyły i w żyłach, zażyłach, przeżyłach –
wszystko trwa bez ruchu jak światło
w przeźroczach.

[display_podcast]

Rewitalizacja polska

Jak byliśmy dumni, kiedy pierwsze listki
wzeszły nad ziemię! Jak cieszyło, że rosło,
jak radowało się serce!

Korzeń był dorodny, soczysty i jędrny.

Potem wyrwaliśmy. Przez chwilę podziwiany,
szybko roztarty, wyżęty, pozbawiony soku.
Było smacznie – na wspomnienie jeszcze
ślinka cieknie.

Dzisiaj w zaoranej ziemi grzebiemy patykiem.
Może wsadzimy tam znowu, może coś wsadzimy.
Może sobie przypomnimy i łza się zakręci,
może i zaśpiewamy piosenkę z pamięci?

 

[display_podcast]

Pamiątka Bożego Narodzenia A.D. 1989

Wszyscy byli sprawiedliwi.
Chłodne oko kamery zapowiadało egzekucję,
na którą zgodę wydaliśmy już dawno.
Podobnie dla katów – daliśmy im przyzwolenie,
miłosiernie rozgrzeszyliśmy tak,
jak skazaliśmy sprawiedliwie.

W ogóle sprawiedliwość to kluczowe pojęcie.
Nie ma co brudzić sobie dłoni
rozgrzebywaniem mogił.

Trach i po krzyku.
Jeszcze tylko zburzymy pomniki,
jeszcze tylko zamieszkamy w pałacach.

[display_podcast]