Spośród wszystkich najbardziej oczywistych opozycji
wyjątkowo podoba mi się kontrast między tobą a mną.
Podczas, gdy jesteś ledwie wzrosłą, zieloną łodyżką,
ja mam od dawna zdrewniałe, rozsiane, lecz wciąż
jako takie pojęcie.
Na przykład o szczęściu wiem tyle, ile trzeba
do poczucia braku. Bycie ptakiem w klatce
ze strun czasu, na których jedną nutę
wciąż wygrywam, przegrywam, rozgrywam –
zrywam się, ale klatka trzyma skutecznie.
A ty się kołyszesz, unosisz na wietrze
swoje listki, ździebełka, lekkie płatki kwiatów.
W nocy, kiedy głęboki cień zatapia powodzią
ciebie, mnie, kamienie – wszystkie rośliny
są czarne. O obecności ptaków może świadczyć tylko
rozszarpana mysz na ścieżce, dotyk skrzydła
i zgubione pióro upuszczone z wdziękiem.
Kiedy przychodzi ogień z lekką mgiełką dymu
więdniesz. Ja trzaskam wysokim płomieniem
unosząc wysoko z żywicznym zapamiętaniem
gęste kłęby krzyku.
[display_podcast]