Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Zataczanie kręgu

Gdzie ta cała mądrość, wiedza życiowa?
Brud za paznokciem, poranny oddech.
Wszystkiego brak, lecz brak wszystkiego,
to nic w porównaniu ze wszystkim wszystkiego
utraconym, lub
brakiem braków.

Wyhoduję cień na ścianie po twoim odejściu,
będę uprawiał twój zapach i ślad na dywanie.

I jakby mało było temu ‘szczęściu’ –
przebiję stopy, dłonie i wątrobę
sępom rzucę na pożarcie,
powiem: amen.

Cokolwiek się stanie, albo
nie stanie.
Cokolwiek się wydarzy, albo
nie wydarzy.
Cokolwiek z cokolwieków, albo
z cząstki cząstek –

koniec, niechciany początek.

Dorastanie błyskawiczne, instant

Coś zabiło piosenkę w połowie refrenu.
Nie wiem, czy respirator
przestał tłoczyć tlen w płuca śpiewaka,
bo go zabrakło,
czy zabrakło prądu
.

Myślimy, że mamy czas,
ale to myślenie
nie jest pojęciem względnym.

W przeciwieństwie do czasu:

on płata dziwne figle – w sekundzie
potrafi zamknąć kilka miesięcy.

Teraz i od święta

Czuję to! Czuję, więc piszę!
Piszę, kurwa, piszę do ciebie nekrolog!

Bóg jest miłościwy!
Fejsbóg jest miłościwy!

Więcej wykrzykników nie pamiętam.

Podłącz swoje życie do mojego picia.
Skontaktujmy się przez konta.
Pokaż mi zdjęcie rodziny, psa, kochanki, bryki.

Lublin, Poznań, Warszawę, Gdynię, Ryki.

Daj mi coś, co zapamięta i przypomni:
datę urodzenia, śmierci,
adres
w alejce na cmentarzu.

Ja do ciebie natomiast piszę:
najki abyś wiedziała
że nie tylko techno lubię hihi

A mnie to techno kipi…!

Wylewa się spienione mleko na rozgrzaną
ceramiczną płytę kuchni marki bosh.

Potem już tylko śmierdzi.

Pod lodem

Świat się skurczył do kamienia.
Bez glonów, bez mchów, bakterii, czy wirusów
spełnienia.

Zalega we mnie jak kłoda,
jak lodowata woda,
ścina się w lód, w zimne igrzysko
zatracenia.

Lecę, raczej spadam, opadam, tonę.
Jeszcze pęcherzyki, jeszcze chmury nad wodą,
za mętną taflą dłoni –

to, co mnie dotyka,
to szum, niskie tony burz,
chwil, które nie chcą minąć,
lecz zginą

z ostatnim pod powierzchnią metrem.

Wojny

Ziemia niczyja zawsze jest zamieszkała.
Ekosystem ma swoje prawa, więc ingerencja
to zawsze inwazja.

To, co żyło ze sobą w symbiozie, staje się
zagrożeniem dla nowego.

Uzurpowałem sobie prawa, wysyłałem szpiegów.
Dyplomacja przerodziła się z czasem
w delikatną perswazję dotyku,
zawarte przymierze pocałunków
w traktaty pieszczot, unię ciał.

Wkrótce wspólne już terytorium
miało jeden język, zasymilowały się
wszystkie ciemne strony,
pojaśniało niebo, ale

chwasty i owady wciąż walczą o swoje.

Ech

Miało mnie nie być, a jestem.
Miałem już nie żyć, a przestrzeń
miała być przestrzelona na wylot:

słowem, brzmieniem, powietrzem.

Miałaś być wdziękiem, uśmiechem.
Miałaś być dźwiękiem, oddechem,
a jesteś:

lękiem, który się w tobie skrada
jak zdrada.

Miało być pięknie i lekko.
Miało być dziecko i mleko
z piersi, lukier z oczu.

To, co jest, to gorzkie wino.
Chłopaku mój, nie moja dziewczyno.

Jest też czerwona sukienka, koronka,
i to uczucie, które spadło
na uprawne pola jak stonka
zrzucona przez wroga-boga.

Są urocze w skowronkach tiule,
blizny po skrzydłach, motyle,
jest w ogóle nie tak, jak miało być:

i wcale nie wiem co to jest,
co jest, ale
trzymam twoją dłoń ukradkiem –
czule.

Jeśli znasz odpowiedź na każde pytanie

Bo krąg światła, bo ćma co raz bliżej –
ulatujemy w skończone przestworze.

Co nas oświetliło, co nas spala w locie,
a czym w cieniu będąc i jakim przezroczem
staliśmy się przez lata?

Kruchym szkiełkiem, witrażem, jednym krótkim błyskiem,
czy zatrzymanym na dłużej odbiciem na wodzie?

Pięknie, choć się skończyć w każdej chwili może,
było być drgnieniem, westchnieniem, spojrzeniem;
zatrzymanym w kadrze meteorem lęku.

Chwilowo oddycham pod powierzchnią wody,
wypływam by zaczerpnąć, oddaję by zniknąć.
To co jest nade mną kurczy się w sekundzie,
wszystko, co może przetrwać, to zaledwie:

Poruszone krawędzie

Droga od Skierniewic, zmierzch, szary śnieg
na polach zlewa się z ołowianym niebem. Początek stycznia,
kurczy się kolor i metal, w mroczny sen.

W radio Grabaż śpiewa o złej miłości, coś o chorobie,
o napięciu. W światłach samochodu na asfalcie…

Horyzont oddziela od chmur poszarpana linia drzew.
Siedzący na drodze łabędź odcina się od pejzażu
ruchem głowy.

Bezwzględność złudzeń

Moja Erynia ma skrzydła z ołowiu.
Niby gotowa do lotu, a ciężko stąpa po trawniku.

Co było nie ścięte jedną, lub drugą kosiarką,
co nie zostało zmiażdżone, zgniecione,
teraz zdeptane, roztarte do gołej ziemi.

Wszystkie te kwiatki, stworzonka całkiem małe,
przemierzające ścieżynki w dżungli łodyżek kruchych –
moja Erynia, mój anioł, błogosławi swoim przekleństwem.

Nie błagajcie, aby przybyła, aby za nią szły
Pistis, Elpis i Agape razem z matką tragiczną.
Mogą się zjawić zupełnie niespodziewanie, a wtedy
chuj z łąką – nic nie wyrośnie.
Nie ma o co się modlić.