Moja Erynia ma skrzydła z ołowiu.
Niby gotowa do lotu, a ciężko stąpa po trawniku.
Co było nie ścięte jedną, lub drugą kosiarką,
co nie zostało zmiażdżone, zgniecione,
teraz zdeptane, roztarte do gołej ziemi.
Wszystkie te kwiatki, stworzonka całkiem małe,
przemierzające ścieżynki w dżungli łodyżek kruchych –
moja Erynia, mój anioł, błogosławi swoim przekleństwem.
Nie błagajcie, aby przybyła, aby za nią szły
Pistis, Elpis i Agape razem z matką tragiczną.
Mogą się zjawić zupełnie niespodziewanie, a wtedy
chuj z łąką – nic nie wyrośnie.
Nie ma o co się modlić.