Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Jest dobrze

Miasto jest urocze, a ulice czyste.
Za miastem powietrze, woda, a w niej ryba.
Zielenią się drzewa i śpiewają ptaki.
Wilki tylko w lesie, choroby przejściowe
jak palto na jesień.
Nie ma tu nic złego, żadnych klęsk,
czy wojen. Spokojnie

rok za rokiem. Ludzie nie złorzeczą,
ludzie nie skowyczą, rachunki zapłacone,
sumienia jak kryształ.

Jeśli się już pije to tylko toasty,
jeśli ktoś się spieszy, to jedynie zegar.

Poza tym jest lepiej, niż zdawać się mogło –
choć tylko na pozór i to w porównaniu.

Nieznośna lekkość wolności

Dziura po murze, umarłe żurawie,
wyblakła czerwień, nowe i stare twarze.

Zatem mamy co świętować.
Pieśń tylko nie chce się śpiewać,
a wiara przestała dojrzewać.

W archiwach jedynie i w muzeach
jest pewien spokój o przyszłość.
Na ścianie ktoś sprayem wydrapał
Quo vadis coalitio?

Uliczka

omis04
Tu daszek, nie dach, tu wróbel, nie strach –
alejka niewielka z mojego pudełka.

Okienka, okiennice, szybki,
bruk, który wiele widział
i ściany z zatrzymaną opowieścią.
Aż dziw, że ta mała uliczka
pomieścić mogła tyle historii.

Powoli, wręcz ślimaczo, z zabłąkanym wróblem
pijącym z rynsztoka, psem
wygrzewającym się w kawałku słońca –
trwa wiek za wiekiem.

Przejdziesz tędy i już na zawsze będziesz,
bo ona cię zatrzyma, uwięzi, doda do kolekcji
twój cień.
Dostrzeżesz? Patrz uważnie: to, co już niepotrzebne
zapisano dawno, jeszcze dawniej.

Obcy

Nie wyszły poza płazy z wirów odmieńce,
czy zostawiły resztę w sosie stworzenia?


Patrzą swoimi ślepiami na światy i na nieświaty.
Świadomie, bądź nieświadomie nazywają rzeczy
ich imionami, określają bez żadnych zawijasów
i okrągłości sformułowań to i owo.

Nie mają dylematów dotyczących jajka i kury,
za to swoją prostotą niejedno już obrócili
w skorupki.

Oni się nie certolą w przenośnie i metafory.
Cały świat jest dla nich jednym rzeczownikiem.
Jeśli mają określić, to tylko przez zawłaszczenie,
a wyszukaną formą jest dla nich przymiotnik,
wszystko zaś, co się dzieje, stoi bezokolicznikiem.

Może jeszcze w cyfrach odnajdują ukojenie,
bo przecież nimi można zastąpić wszystko.
I mnie, i ciebie, nawet przyszłość.

Starość widząc spokojnie

Żonie

Więc znasz mnie jak się zna klamkę u drzwi
do własnego pokoju. Drzwi, które otwierasz,
a kiedy wchodzisz, to z zamkniętymi oczami.

Możesz podejść do stołu, usiąść na krześle,
możesz otworzyć okno, wpuścić zapach burzy,
schnącej ziemi, śpiew ptaków.

Wiesz jaki jestem niepoprawnie słoneczny
i kiedy chmurzę się i naburmuszam.
Wiesz jak mnie podejść, jak odejść
i jak powrócić, znasz wszystkie hasła
i kody do moich zabezpieczeń.

Powoli murszeję, kolory płowieją,
a kiedy zdejmuję z oczu (jak ze ścian obrazy)
kolejny dzień – zostają jaśniejsze plamy.

Już oboje wiemy, że nie potrzebne nam inne miejsca,
obce pejzaże, nie tęsknimy za morzami,
nie musimy pokonywać siedmiu gór, iść przez lasy.
Mamy przecież i krzesło i stół,
mamy okno, przez które wyglądamy czasem
i jeszcze tyle siebie mamy,
że wystarczy na wspólny grób.

I to jest dobre, kochana, to jest bardzo dobre.
Tak dobre, jak ta herbata i łyżeczka do niej.

Staję w słońcu, w cieniu brodzę do kolan

Niebo błękitne nade mną, a we mnie
wspinający się po piszczelach mrok
hoduje hipotermię.

Nie poruszam się, wrastam między kamienie,
kaleczę samym staniem skórę i mięśnie,
przeciekam przez ostre krawędzie,
między korzenie, między ślepe stworzenia,
tam, gdzie jest bezpiecznie, aż na drugą stronę.

Póki nie jest skończone, póki jeszcze
nie zamarzło, nie zarosło, nie struchlało,
póki nie zaszło, nie pociemniało,
nie zagwieździło się i nie wypiszczało,
póki dzwon nie wydzwonił, a orszak nie odszedł,
póki gawrony i wrony, póki czas,
a ziemia jest ziemią, a słońce słońcem –

to nic. Nawet koniec
nie musi być końcem.

Otoczaki

Fale papieru, obwolut, okładek,
wszystko złożone z molekuł liter.
Rozbijają się każda z osobnym dźwiękiem.
Pośrodku my, otoczaki, łagodniejemy.
Mniej jest pęknięć, chropowatości,
więcej znaczeń.

Czasami tylko jakiś autor ręką dziecka
rzuca raz jednym, raz drugim
po gładkiej tafli jeziora.

Odbijamy się wtedy, podskakujemy,
na koniec pochłania nas wielka woda.
Wciąż nie wiemy nic więcej,
wciąż nic więcej nie wiemy
niż wczoraj.

Reversio

Karty pasjansa na dębowym stole – odwrócone;
szklanka z fusami po wypitej kawie – odwrócona;
nocna opowieść, znaczenie snu – odwrócone;
dłonie od ciebie, a ciało ode mnie – odwrócone.

Siedem lat, na które czekasz kolejny rok;
ta, która przeszła w lustrze, obca;
na schodach krok za krokiem, obcy obcas;
na szybie kurz, na włosach kurz;
niedoczytanie książki, niedomknięcie ust;
zapominanie imion, miejsc, zapachów;
przeszyty grotem chłodu chłód.

Za rokiem rok, za cudem cud;
za dużo z wiarą prawdy rozstań.

Boski plan

zezytyliterackieW skład wydanych właśnie przez Znak pod tytułem Dziwniejsze brzegi esejów J. M. Coetzeego z lat 1986-1999 wchodzą takie słynne już teksty jak recenzja tomu szkiców Josifa Brodskiego On Grief and Reasonopublikowana w 1996 roku na łamach “The New York Review of Books”, prelekcja na temat klasycyzmu oraz wygłoszona przez Coetzeego w Grazu w 1991, a także inne, krótsze i dłuższe, pomyślane jako przedmowy i posłowia, jednakowo błyskotliwe.

Nie ma co do tego wątpliwości – intelektualna sprawność tych szkiców jest porażająca i lekko nawet przerażająca. Coetzee dokonuje niezwykle celnych i wyrafinowanych analiz książek i zamysłów autorskich, w których jak w soczewce skupia się cała myśl literaturoznawcza XX wieku od strukturalizmu po gender studies. A wszystko dotknięte zaledwie, muśnięte piórem, użyte w odpowiednim momencie i z właściwym dystansem, bez ideologicznego zacietrzewienia, bez przesady tak charakterystycznej dla wszelkiej doktrynalności literackiej krytyki, za to z absolutnym wyczuciem przydatności do zrozumienia i odczytania. Ze strony na stronę rośnie przekonanie, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju interpretacyjnej rozprawy, którą prowadzi dyskretnie sędzia Coetzee, bezstronny i nieubłagany, w sposób absolutnie nieodwołalny i konieczny. […]

aut. Tomasz Różycki


Więcej…

Wymóg bezwarunkowego aplauzu

 Nie ulega wątpliwości, że łatwiej dziś spotkać piszącego niż czytającego, o czym wiele razy już wspominałam. Teoretycznie więc piszący powinien skakać z radości, gdy ktoś jego dzieło raczy choćby przekartkować. A jeśli już trafi się ktoś, kto poświęci czas, by wyrazić swe opinie – autor powinien być w siódmym niebie choćby z tego względu, że czytelnik nie okazał się wobec jego dzieła obojętny. Nie mówię tu wcale o recenzowaniu w czasopismach – bo to osobny rozdział. W tej dziedzinie coraz częściej możemy oglądać szczyt groteski, gdy autor sam informuje publicznie, jak należy jego dzieło czytać i interpretować oraz jakie walory obowiązkowo w nim dostrzegać. Jest to zwykle polemika z recenzentami, którzy zdaniem autora czytali  bez należytej uwagi, źle interpretowali, nie zauważyli, spłycili, zubożyli… itp. Pomijając oficjalne recenzowanie i autorecenzowanie, chcę się skupić na innym, dość powszechnie obserwowanym zjawisku: autorzy usilnie proszą różnych kolegów, znajomych, adresatów korespondencji itp. o szczerą wypowiedź na temat ich książki, a gdy ktoś się wypowie, z góry może liczyć na obrazę majestatu, która następuje wcale nie tylko wtedy, gdy dzieło zostało totalnie skrytykowane.

 

aut. Ariana Nagórska

więcej…