Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Chłopiec ze starej fotografii

pierwszeBliscy odchodzą, dalecy zostają.
Bliscy są daleko, a obcy zbyt blisko.
Tak to wszystko skonstruowano,
że można się zgubić.

Początek zdania, które nie ma końca,
a koniec, kiedy nie pamięta się jego początku.

Wszystko jest iluzją: chłopiec na tym zdjęciu,
zdziwione spojrzenie, zabawka z epoki
pozbawionej lepszych zabawek, ale jednak lepszej,
to, co się za nim skrywa i obok, na kogo patrzy,
może kogoś słucha? Wysłużone krzesło, czas
zatrzymany na długo przed zastanowieniem
nad istotą zdjęcia.

Kto go tam usadził, dokąd później zabrał
i jaki człowiek wyrósł z tego pędu drzewa?
Dokąd poszedł by wreszcie znaleźć swoje miejsce,
czy ma teraz historię własną do opowiedzenia?

Może się oddalił za bardzo od siebie,
może zgubił swój cień, może już go nie ma?
Może sobie jest obcy, może jest daleko,
tak daleko jak tamto sprzed laty spojrzenie?

Pozostałość

Więc jest tak, że w jednej chwili
odmienia się sposób patrzenia, życie.
Odchodzi z łoskotem rozdzieranej blachy,
gradem rozbitej szyby i krwią,
której nie powinno tutaj być, a jest.

Bez pożegnań należnych w przeczuciu odejścia,
bez wahań, bez rozstań, bez lęku przed jutrem.

Ktoś długo patrzy na tę fotografię,
której przecież też być nie powinno,
dotyka przedmiotów, ubrań, łudzi się
zapachem perfum, nabiera podejrzeń,
że to wszystko się nie wydarzyło.

Bez cienia wątpliwości należnych zwątpieniu,
bez złości, bez nienawiści i bez niewinności.

Rozchwianie

Kocha. Nie kocha? Kocha
nawet, jeśli mówi, że nie kocha.
On nie wie, że kocha.

Nienawidzę go. Nie, to było
pięć sekund temu. Nie nienawidzę,
kocham. On kocha i ja kocham.

Noc w izbie wytrzeźwień,
tydzień zaprzyjaźniania się z sińcami,
miesiąc współżycia z krwiakami.

To nic, że boli. Kocha.
Nawet jeśli z miłości robi się
różne głupstwa. Nawet jeśli nie kocha.

Matka

Odchodzą od swoich rodziców, raniąc
najbardziej własne życia. Nie zauważają
wracających kamieni,

ale orbity wcześniej, lub później, w końcu
zamykają elipsę bolesnym zdziwieniem.

Skąd się bierze w nich tyle nienawiści,
skąd w matce tyle miłości?
Znosi ten bunt z cierpliwością żółwia,
albo oceanu.

Nocą, kiedy nikt nie widzi, wyrzuca z siebie
jęk pękającego falochronu, rozbija przypływ
na miliardy kropel, które zdobią kryształkami soli
jej aureolę.

Wraz ze świtem wychodzi na brzeg. Wypatruje
rozbitej łodzi, czegokolwiek, znaku.
Chwyta się najmniejszej deszczułki,
zanurza dłonie w lodowatych spojrzeniach,
w stalowych grzywach dnia; jak brzytwy
uczepia się każdego uśmiechu.

Rozbite muszle nie szumią o swoim dzieciństwie,
nie opowiadają o szczęśliwych wyspach.
Ranią bose stopy, a one zostawiają swój ślad
na wilgotnej ziemi.

Do następnego przypływu,
do wyrzuconych w gniewie słów:
Nie chcę cię w swoim życiu!

Walentynki

To łóżko, nie pamiętam, pewnie było z sosny –
zapach żywicy to kapliczny zapach – ona spokojna,
chłód lutego wdarł się pod skórę.
Umrzeć w Walentynki, to nie lada wyczyn – on
składa ostatni ciepły
na kamiennych ustach
pocałunek.

Widzów mrozi do szpiku
gorące do końca uczucie.

USS Harry S. Truman

Kolejny dzień stracony, armia nie ma pojęcia
jak nas wykorzystać. Nie zrzuciliśmy żadnej bomby,
a przecież za brzegiem ziemia wciąż nie jest czysta
od wroga.

Musi popłynąć Eufrat i Tygrys, musi popłynąć Nil
łez. Oczyszczającym ściegiem z precyzją skalpela
ciąć ile wlezie. A my tymczasem siedzimy pod pokładem,
czekamy na właściwe rozkazy, a słońce pali nam skrzydła.

Czekając nie da się wygrać! Że nie ma wojny, że jak?
A po co my tu jesteśmy – gotowi? Wokół tylko ocean.

A trzeba nam w górę i wyżej, dalej! Aż zobaczymy
miniaturowe wsie na miniaturowej pustyni, aż realnie
dużymi bombami naprowadzanymi satelitarnie, wzniesiemy
miniaturowy kurz!

Potem zaśniemy szczęśliwi, banalnie, czytając
Browna, lub Kinga, wokół będzie ocean – taki spokojny,
taki cichy i czysty, taki błękitny jak niebo
nad daleką ziemią.

Pardes

Leży czaszka, leży kość, leży idea człowieka.
Pod murami nieba, za zamkniętą bramą, tuż obok.

Mówią, że nikt tutaj na niego nie czekał,
nie dla niego był obłok, nie dla niego rzeka

Ganges. Wprawdzie żył całe życie obietnicą,
wprawdzie całe życie żył nadzieją i suchym chlebem,
ale Pardes nie dla niego, bo żył przecież
marnie.

Leży czaszka, leży kość, leży człowiek cały.
Ledwie umarł, a muchy już usiadły na nim.

Święty był, święcił trawy, ptaki, rzekę
Ganges. Wprawdzie święty był to człowiek,
ale Pardes nie dla niego, przecież skończył
marnie.

Mówią, że nikt tutaj po nim nie zapłakał,
nie dla niego kwiaty, psalmy, choć za ciebie
śmierć ta jest zapłatą.

Horyzont

To, co nas łączy, jak ciężkie kajdany –
długość, szerokość, rzeki i powietrza
niedorzeczna tożsamość.

Tutaj dysonansem znaczone karty,
kontrapunkt ciszy, tutaj białe
jest szare, a czarne też szare.

I gdyby znalazł się jeden uczony,
który by mówił językami wszystkich,
to nikt by nie zrozumiał;

i gdyby był nawet jak obraz aniołów,
które zstąpiły z nieba, miłością by dzielił –
nikt by się nie podjął aby mu zaufać;

i gdyby nawet sam Bóg tu się zjawił
i sąd ostateczny uczynił nad ludźmi –
nikt by nie uwierzył.

Bo tutaj każdy wie, jak wygląda anioł,
tutaj każdy ma Boga, jak brud za paznokciem,
tutaj każdy jest niemy i cichy, i ślepy,

tutaj wiele hałasu jest o nic,
nie ma nic do rzeczy prawda, ani wiara,
tutaj uczony jest z importu, autorytet

z bajek, tutaj obcy jest obcy,
a swój też jest obcy, tutaj, czyli nigdzie,
tutaj, czyli między naszymi grobami,

w których pogrzebane leżą ideały,
w ziemi odmienionej, na której rosną ciernie
i zbutwiałe kwiaty, do której tak mi ciężko

budzić się co rano, do której nocą ciemną
kładę się kamieniem, z której wyrastam perzem,
z której jestem cieniem, w którą już nie wierzę.

Hanami

Gdyby na tym świecie nie było kwiatów wiśni
Jakże spokojne byłyby nasze serca na wiosnę.

Spodziewane dni,
oczekiwane godziny,
upragnione sekundy.
Czas, który nie ma końca,
aż do kwiatów wiśni,
potem do następnych, kolejnych.
Zbliżanie się do czego?
Czas, który nie ma końca,
no bo jeśli ma,
to gdzie się kończy?
Jest tam jakaś granica,
znak, mur, albo przepaść?
Coś, co mówi wyraźnie:
dalej już nic nie ma?
Wszystko, co miało być
właśnie się skończyło?

Jeszcze mam w pamięci
zapachy i smaki.
Odległe na neuron dotknięcie ręki,
której dawno nie ma.
Tędy przechodzi droga,
której tu nie było,
drogą idzie mężczyzna,
który dawno umarł.

Wyjeżdżamy wciąż dalej,daleko od domu.
Mamy nowe życia
jak w jakieś grze.
Nie ma powrotów do zapisanych
udanych momentów. Nie można cofnąć
nic z tego, co się wydarzyło.

Czasami wracamy, lecz nigdy
do tej samej nie wchodzimy sieni.
Nie takie pokoje, inne porcelany,
ślady po obrazach i ślady na schodach,
wytarte poręcze, spłowiałe kolory.

Na krótko w ogrodzie zakwitają wiśnie,
wiatr płatki porywa i niesie w nieznane.