Jak kraj długi i niesmaczny, rozlega się wołanie o poratowanie PAŃSTWA. Radio, TV, gazety, ogłaszają, że jak najbardziej są skłonne pomagać, patronować, sponsorować, chętnie się włączą, pochylą i dadzą temu wyraz, bo trzeba być człowiekiem i otworzyć serce. Po ulicach i norach z emerytami, przetacza się zbiorowy jęk błagających o pomoc. Skrzykują się legiony, hufce, czeredy kwestarzy, ochotników – jałmużników, małoletnich i staroletnich dziadów kalwaryjskich. Latają ze słoikami, puszkami, kasetkami, by wyręczyć nasze rozrzutne, niegospodarne ministerstwa, bo, jak stale słyszymy, instytucje te znajdują się na krawędzi ubóstwa, ledwie wiążą koniec z końcem, ściga je posępne widmo sfiksowanego komornika. Gdyż jak się niejednokrotnie przekonywaliśmy, nie mają one pieniędzy na cokolwiek, a na dodatek, są gnębione jakimiś durnowatymi wymaganiami, na przykład suplikami chorych, chorych miesiącami czekających na operację, na wizytę u lekarza – specjalisty, na lekarstwo pomagające żyć, na rehabilitację…
Ale nie tylko chorzy mają wymagania, żądają rozsądku od swoich wybrańców: jak kraj długi i niesmaczny, rozlega się powszechne wołanie o opamiętanie względem kultury, nauki, edukacji…
O tym, że w kulturze dzieje się wiele dobrego, wiadomo nie od dziś. Powstają nowe i dobre czasopisma, rodzą się interesujące inicjatywy i można by tak wymieniać bez końca. Lecz co z tego, że się rodzą i powstają, skoro co rusz upadają, bo naszemu Ministerstwu wcale na nich nie zależy, a wspieranie twórczości jest fikcją?
Promocje, fundacje, finansowa pomoc, są to słowa wypucowane ze znaczenia, cyniczne frazesy i oświadczenia rzucane na odczepnego, przeznaczone dla naiwnych (np. gros fundacji trudni się żebraniną o pieniądze, a z rzadka, incydentalnie i wybiórczo, zajmują się – wspieraniem!).
Mecenat kultury nie istnieje, związki twórcze schodzą na psy, wydawnictwa nie są motywowane do publikowania klasyki, byłby więc czas zastanowić się, czy obecna polityka kulturalna nie jest aby sabotażem. Planowym i aroganckim niezauważaniem społecznych potrzeb. Mówię o tym w kontekście kwartalnika „Migotania”, pisma czytanego, a na dodatek – mądrego, co nie zdarza się często. Przeciwnie raczej: ten niegłupi magazyn niszczy rynek, bo tylko durnie gwarantują zysk. Czyli, wysławiając się językiem człowieka wkurzonego, prędzej brukowiec otrzyma dotacje, niż periodyk zamieszczający wiersze Herberta. Albowiem majtkowe zwierzenia celebrytów zabezpieczają kasowość: wpływy z reklam i pieniądzory na owocne pustoszenie kulturowego dziedzictwa. No, ale do tego, by dbać o ekonomię wydawania tychże pieniądzorów i przeznaczać je tylko na pomoc inicjatywom rozwijającym pomyślunek, trzeba ów pomyślunek mieć. Lecz z nim jest krucho. By nie rzec – tragicznie.
PS. osobiście nie wierzę w cuda. Nie sądzę, by ktokolwiek przejął się podobnymi lamentami, poszedł po rozum do głowy i zmienił zdanie. Ale na pociechę mam swoją przyśpiewkę i kiedy mi źle, to sobie mruczę pod miotłą:
urzędnik, to nie nos, ale tabakierka.
Urzędnik, to nie Pan i Władca.
Urzędnik, to nie funkcja dożywotnia i dziedziczna.
Urzędnik, to SŁUŻĄCY.
Ja go powołałem
ja mogę go odwołać
ja opłacam mu liberię
oj dana