Gdybym chciał się zabić, czy wybrałbym skończoną
przez obojętną objętość filolki zawartość,
czy może, wbrew kolorom błękitnemu i różowemu,
coś bardziej, lub mniej więcej zbliżonego do czerwieni?
A może decyzja, którą niewątpliwie
z zupełnie lekkim sercem, lecz ciężkim odwłokiem
podjąłbym i
moje skrzydła zawisły by fioletem
na zbyt kruchej szyi?
Albo może, gdybym tylko chciał, z rozpędu
zbliżył się do lokomotywy, (choćby białej)?
Lub, w zapędzie umiłowania przestrzeni
rzuciłbym się w przestrzeń
szukając czwartego wymiaru,
lub bruku?
Gdybym chciał się zabić – czy nie potrafiłbym
uczynić z gazu tego, co tak doskonale
opanowali nasi odwieczni wrogowie?
Gdybym chciał się upierdolić na amen,
wypiwszy wcześniej pół litra,
może więcej, czy
taki rodzaj oddania się śmierci w posiadanie,
czy takie zaślubiny, zaręczyny, kontrakt, układ,
czy to coś byłoby wystarczającym powodem do współczucia?
A może nie?
Gdybym się nie dowiedział, jak się dowiedziałem,
że oto umieram? Że czas jest topniejącym lodem,
że wiosna to nie tylko nowe pąki, świeże listki,
soczysta zieleń, ale
również zgnilizna jesieni?
Gdybym miał zdecydować o dniu jutrzejszym, o świcie,
o rozproszeniu chmur, stopniowym ociepleniu,
znikającym szronie z szyb samochodu,
gdybym miał zapalić (bądź nie) tego papierosa
trzymanego w ręku, gdybym był nieostrożny i zaprószył ogień,
nie wrócił na czas do tego mieszkania,
gdybym nie otworzył okna, położył się, umarł?
A co, gdybym nie był, lub gdybym był słowem,
lub ledwie cieniem słowa.
Tak, tak, to wiem zbyt dobrze.
Dobranoc, do jutra.