Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Być może

Jeszcze zobaczę
białe kości brzóz, kapiące krople wiśni,
jeszcze utopię w żółtych wodach kaczeńców
zdumioną łąkę lęków.

Jeszcze zobaczę
tęskniący konwój chmur, przecinki wron,
jeszcze się na świat nagapię, na cudów cud,

na zapas,

nim przyjdzie nów.

Toulouse-Lautrec

Nie wiem, lub, jeśli wolisz, niezupełnie wiem
co to jest ta cała sztuka. Jak koronka,
jak falbanka, jak postronek dla myszy,
kaganiec rzeczywistości?

Nic już nie wiem, choć obiecałeś,
że te sprawy nie będą mi obce, że te sprawy
potoczą się same, bo dane
mi było poznać pana,
panie Henri, panie de.

Jedno, co wiem, to potłuczone szkło
na tych deskach, na tych deszczułkach tej scenki,
kiedy opada kurtynka,
kiedy ja, kurtyzanka twoja, panie de,
kiedy te światła, kiedy ta muzyka, panie de,
jedno, co wiem, to

dwa franki za noc.

A pan tak patrzy, jakby się zgubił tutaj,
jakyś pan wpadł na spektakl przypadkiem,
pan się zamyślasz tak nagle jak ważka,
pan się zamyślasz nad szklanką
i pancerz
obrasta w kolejną warstwę.

Nie wiem, lub jeśli wolisz, niezupełnie wiem
co to jest ta cała tancbuda. Jak domek z kart,
jak filiżanka, jak kruchy szklany dach,
co na głowę mi spadł,
ten świat.

Rama

Nie jesteś sam.
Sen zaludniony nieskończonym bytem,
który się dostał tutaj zupełnie ukradkiem,
lub jawnie, gdzieś zapoznany po drugiej stronie
granicy,
ciszy, albo dotknięcia i całkiem nieważnej
lub istotnej myśli.

Nie jesteś
namacalnie, organicznie pewny
dalekiej drogi, wątpliwej udręki,
krzewem kolczastym i niegorejącym.
Miasto nie ma boga
i nie ma go w treści
opasłej księgi.

Jesteś sam,
bo to, co wespół z nadejściem obrazu
staje się ramą i wykracza w przyszłość,
to tylko jakaś kwintesencja rzeczy,
kolejność zdarzeń, wołanie bez krzyku.

Śpij. To dobre dla prawdy,
choćby chwilowej i chociażby martwej:
sen zaludniony, ty w nim sprawiedliwy –
rozdzielasz co mniej jest,
od tego co bardziej.

Bardziej każdego dnia

zaledwie krok zaledwie kawałek
jedna maleńka chwila

uporczywa próba by się w niej znaleźć
czuć siebie więcej w każdej minucie

potrzebuję siostry potrzebuję brata
mojego ojca chłopaka potrzebna mi mama

lekarstwa jak dodawanie
odjąć jedzenie i płyny
równa się zapytanie

spać
spać
spać

zamglone oczy próbują nadążyć
za niepotrzebnymi rozmowami
każde dotknięcie dłoni przez przyjaciół
uczucie bezpieczeństwa
nie jestem sama

i dwa dni później
jestem dzielna
dzielna
silna
z przerwą na posiłek

ciemność wypełnia pokój
i jest dobrze
jest dobrze
sen jest moim nieoczekiwanym przyjacielem

nadzieja odbija się echem
nie umieram
żyję żyję żyję bardziej każdego dnia
kocham bardziej każdego dnia
bardziej każdego dnia

kocham
kocham
kocham

aut. Eva Dien Brine Markvoort
(bardzo ubogie i niewprawne tłumaczenie – moje)

Jest ładnie

Leżę całkiem nieżywy.
Pierwsza trawa oplata mi myśli,
krokus, a może przylaszczka
puka delikatnie,
mrówka, a może muchówka
coś szeptem do mnie mówi,
jest ładnie.

Jest cieplej i oddycha się inaczej.
Wkrótce drzewa zaczną
ubierać się w nieśmiałe liście,
a dziewczyny wręcz przeciwnie.

Nie dotyczy mnie nic z tej ziemi,
oprócz ziaren piasku, patyków,
kropli wody, kamieni.

Otworzę oczy i niebo całe
wpadnie mi do środka, we mnie utonie,
usiądę, popatrzę, może
niebem się trawie ukłonię,
potem pójdę przed siebie –
nieżywy,

gdzieś dojdę, albo nie dojdę,
naprawdę, albo na niby.

Ciągłość

Najstarsze miasta mają najstarsze ulice,
najstarsze domy z najstarszymi okiennicami.
Na najstarszych szybach najstarsze zmarszaczki kurzu.

Czy może być coś bardziej posuniętego w czasie,
niż drewniana kukułka?

Łańcuch idzie w dół, idzie w górę.
Jeśli zapomnisz wprawić wagę w ruch,
jeśli zapomnisz pójść na stary rynek,
jeśli zapomnisz sen śnić, sen jak lipy
na najstarszej ulicy w najstarszym mieście
świata,

czy będzie ci dane kiedykolwiek
przypomnieć sobie

pierwsze smaki dzieciństwa?
Pierwsze zapachy wiosny?
Pierwsze śmierci

i ostatnie lato?

Więzy

Będziesz taraz robiła, co ci każę.
Posprzątasz, pójdziesz po piwo. Dla mnie
zrobisz przecież wszystko

co ci każę.

Kiedy mówię jedz – jesz,
jak powiem, że czas iść spać,
to masz spać.

I żeby poduszka była sucha,
bo sprawdzę.
I nie pyskuj, bo już sama wiesz,

mamusiu.

Będziesz teraz robiła, co ci każę.
Przecież mnie kochasz, prawda?

Gdybym

Gdybym chciał się zabić, czy wybrałbym skończoną
przez obojętną objętość filolki zawartość,
czy może, wbrew kolorom błękitnemu i różowemu,
coś bardziej, lub mniej więcej zbliżonego do czerwieni?

A może decyzja, którą niewątpliwie
z zupełnie lekkim sercem, lecz ciężkim odwłokiem
podjąłbym i
moje skrzydła zawisły by fioletem
na zbyt kruchej szyi?

Albo może, gdybym tylko chciał, z rozpędu
zbliżył się do lokomotywy, (choćby białej)?
Lub, w zapędzie umiłowania przestrzeni
rzuciłbym się w przestrzeń
szukając czwartego wymiaru,
lub bruku?

Gdybym chciał się zabić – czy nie potrafiłbym
uczynić z gazu tego, co tak doskonale
opanowali nasi odwieczni wrogowie?

Gdybym chciał się upierdolić na amen,
wypiwszy wcześniej pół litra,
może więcej, czy
taki rodzaj oddania się śmierci w posiadanie,
czy takie zaślubiny, zaręczyny, kontrakt, układ,
czy to coś byłoby wystarczającym powodem do współczucia?

A może nie?

Gdybym się nie dowiedział, jak się dowiedziałem,
że oto umieram? Że czas jest topniejącym lodem,
że wiosna to nie tylko nowe pąki, świeże listki,
soczysta zieleń, ale
również zgnilizna jesieni?
Gdybym miał zdecydować o dniu jutrzejszym, o świcie,
o rozproszeniu chmur, stopniowym ociepleniu,
znikającym szronie z szyb samochodu,
gdybym miał zapalić (bądź nie) tego papierosa
trzymanego w ręku, gdybym był nieostrożny i zaprószył ogień,
nie wrócił na czas do tego mieszkania,
gdybym nie otworzył okna, położył się, umarł?

A co, gdybym nie był, lub gdybym był słowem,
lub ledwie cieniem słowa.

Tak, tak, to wiem zbyt dobrze.
Dobranoc, do jutra.

Sztuczki

Podobno mają wieszać nadzieję,
rozstrzeliwać miłość;
podobno tylko wiara ocali szyję,
bo poszła na współpracę.

Mówią, że poeci
zostali internowani.
W ciasnych celach ciała
poszerzają horyzonty współczucia,
ale nie piszą już tak samo, jak kiedyś.

Żeby ocalić swój tyłek idą na kompromis
z policją lingwistów, lecz
plączą się w zeznaniach niemiłosiernie
i nikt, poza specsłużbami, nie potrafi
się połapać w ich mętnych raportach.

Być może jest tak, że ta ich sztuka
to zwyczajne sztuczki?
Może sami nie wierzą
i tylko dla tyranów udają szczęśliwych?

Podobno idzie wiosna i ktoś się wyłamie.
Zanim poderżną mu gardło
za strofę o ptaszkach,
zanim z pąków rozkwitną rymy o motylach,
kwiatkach i błękicie – nim go dopadną
nad ranem, jak patrzy w zachwycie
na wschód słońca w Przasnyszu, Krakowie,
lub Żninie – napisze coś takiego,
że Leśmian to pestka,

wydrapie na chmurze wróblem natarczywie
kilka słów o tym, jak się kocha życie.