Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Pojedynczość

Poślubiłem jedną kobietę, spłodziłem jedno dziecko.
Napiszę jedną książkę, nakręcę jeden film.
Umrę na jedną chorobę, bo miałem jedno życie.

A tak ładnie się zapowiadała
przyszłość małego blondaska.

I kto by pomyślał, że to wszystko przez
niemożliwość udowodnienia faktu,
że nie jesteśmy sami we wszechświecie,
bądź skazani na samotność?

Gracjan

Wielki smutek. Gracjan Roztocki.
W zasadzie nie wiem, czy powiniennem o nim pisać
cokolwiek.

Taka na przykład ważka, taki skowronek,
pies ma swój zapach,
kwiat kwitnie kolorem.

Samotność ma swoje oblicza inne
niż zazwyczaj przez nas stworzone.

Można na przykład założyć krótkie spodenki,
skarpetki w paski i sandały i

czekać na kamery

na moment chwały, bądź
niechwały.

Chemia

Wszyscy są samotni i to nas łączy.

Wiązania związków wielokrotnie złożonych
we wspólnym pierwiastku, który występuje
w całym znanym wszechświecie i
poza nim –

dwójmrok światła.

Niby nic, a przecież i ty wiesz
o co chodzi.

Chwila

W zasadzie nie ma powodu, dla którego czas
powinien płynąć szybciej – przeciwnie.

Jeśli by porównać życie do klingi miecza,
to zużycie ostrza, szczerby, rysy oraz osad
mogą znaczyć na przykład dzisiejszy poranek.

Może być gablota w sterylnym muzeum,
lub półka na ścianie w mieszkaniu maklera,
kolekcjonerski stojak, zatęchła piwnica,
albo rdzą przeżarte torfowisko, ziemia.

Długość ma znaczenie i ręka, która trzyma
to wszystko we władzy zadania ciosu skrycie,
lub z otwartą przyłbicą, cel zadania cięcia,
rozpaczliwa garda.

No i jeszcze inskrypcja, dźwięk, bolesny zapach,
a wszystko jakby nic – przeciwnie, nic
jak wszystko, co się mogło zdarzyć.

Pomiędzy

Urodziliśmy się martwi i umrzemy żywi.
Wszystko co pomiędzy to sprzeczność teorii.

Bo spójrz jak się tygrysi cień na gorącym piasku,
jak się ściele noc chłodna, jak się rosi zmierzch.
I jeszcze w locie uchwycony flaming,
cichy szmer oceanu, ostatni oddech bryzy.

*

Z jedenastu kilometrów nad ziemią oglądana ziemia –
tutaj jeszcze dzień nad bezkresem mroku.
Z chmur widziane chmury, obłoki z obłoków,
w dole niezachwiana pewność, siatka zmarszczek, świateł,
rozpalone ziarnka, wokół których ludzie
niewidoczni przecież, lecz jednak obecni,

choć jedynie przez chwilę, nim wlecimy w chmury,
w to jądro jasności, kłębowisko śmierci.

Bez dogmatu

Gdybyśmy wierzyli słowom w sposób niepodważalny,
bez zadawania pytań przyjmowalibyśmy
jak prawdę objawioną, czy Słowo wymagałoby słów?

Wciąż dziwię się na widok pierwszych zielonych liści drzew,
wzrusza mnie pierwszy krok, płacz, śmiech,
stare fotografie, niezgrabne rysunki, zapisane zeszyty
zapamiętane bzdurki.

To, czego nie pamiętam, na istnienie czego nie mam dowodu,
nie istnieje, choć przecież mówią mi sny, że było.

Ze snami to jednak zupełnie inna sprawa.
Jakby ktoś mieszał w słońcu brudną łyżką.

Tatuaże

Nie ma białych plam, mapa jest kompletna.
Podskórne obrazy wpływają żyłami w ocean przekazu.

Pradawne symbole, znaki i te
z liter złożone zagmatwane szlaki
znaczone piętnem czasów – wszystko jest pieczęcią
nad przestrzenią światów.

*

A tutaj, patrz, blizna po pięknym upadku.
Pyszni się jak tęcza, rwie jaskółczym lotem.

Z marzeń poskładane, nietykalne wzrokiem,
ulotne i ciche, jak pejzaż za oknem.

*

Wyschnięte są wody Siloe.

Kurz

Widziałem cię na marach, moja droga, moja kochana.
Twój przyjaciel, mąż, stał tam, przy wezgłowiu trumny.
Nic nie zostało z dumy, bo i o jakiej dumie może być mowa?

Że w takiej sytuacji się nie płacze, że raczej
z kamienną twarzą, z pamięcią, z tym, przed tym
ostatecznym ołtarzem
zachować się należy z pokorą?

Na długo przed tą chwilą widziałem
śmierć twoją, która przysiadła,
nie chciała odejść. Było do niej wiele podejść:
każda noc zwiastowała koniec, każdy dzień
przepowiadał ***, ale nic się nie działo
do teraz.

Agonię rozpoczęłaś już dawno.

Dzisiaj nad ranem wreszcie, dzisiaj
powietrze jest takie niebezpiecznie ciężkie,
że gdybyś nie umarła, to upał
załatwiłby całą resztę.

Przez chwilę zrobiło się rześko, była burza.
Popołudniami lepiej nie wychodzić,
lepiej się skryć, ale dzisiaj

idziesz w kurzu ulicy, którą dopiero za pół wieku
pokryją asfaltem. Masz siwe włosy jak teraz,
masz wzrok uparty i serce zaparte.

Twój mąż wraca do domu po pracy w kopalni.
Ulica, uliczka, dukt – po obu stronach wiśnie,
opłotki, płoty.

Nad wszystkim powiewa coś jakby sztandar,
coś jak wspomnienie, coś jak

smak kurzu na ustach przy lekkim posmaku
truskawek z cukrem zalanych kwaśną śmietaną.

Rzeźbiarz

Czy ma być gładka, czy w dotyku szorstka,
poryta dłutem, szlifowana długo?

Siedzą dwie skały zapatrzone w siebie:
kamień wciąż nie wie w co wnet się przemieni,
on, zamyślony, dobiera starannie
narzędzia, formę, pierwszy zarys kształtu.

Wkrótce uderzy i wtedy się stanie
nad wyraz jasne, choć w niedomówieniu,
choć słowo w kamień, oraz kamień w słowo,

a dłuto w pióro, w obiektyw, lub w pędzel.

* * *

Niech galareta wątpliwości, w której
ni się poruszyć, ni pływać, ni brodzić
stanie się formą pełną gwiazd i duszy,
mą Galateą, z którą mógłbym chodzić
jak z własnym cieniem

zamkniętym w przeźroczach.

Przypisy

Wyrzekam się siebie.
To niewielkie wyrzeczenie.
Znaczę przecież tyle, ile ślad na plaży.

Potem przychodzi fala
uniesienia.
Znowu chcę, znowu piętnuję sobą
ciebie.

I już mnie nie ma w tej bajce.

Potem następują przypisy,
z których jasno wynika brak zrozumienia
istoty.

A przecież wszystko było jak na dłoni:
i chmury, i błękit nieba, i zieleń trawy,
i ta niezmierzona głębia cienia, w którym
można było się skryć
przed palącym pięknem życia.