Wyrzekam się siebie.
To niewielkie wyrzeczenie.
Znaczę przecież tyle, ile ślad na plaży.
Potem przychodzi fala
uniesienia.
Znowu chcę, znowu piętnuję sobą
ciebie.
I już mnie nie ma w tej bajce.
Potem następują przypisy,
z których jasno wynika brak zrozumienia
istoty.
A przecież wszystko było jak na dłoni:
i chmury, i błękit nieba, i zieleń trawy,
i ta niezmierzona głębia cienia, w którym
można było się skryć
przed palącym pięknem życia.
Piękny jest, wyjątkowy…palące piękno życia po prostu brzmi genialnie.
Uwielbiam ten wiersz, często tu bywam i wciąż odnajduję w nim coś niezwykłego…niezmierzona głębia cienia…nie trudno wyobrazić sobie siebie, ukrytą w jego głębi, która staje się trochę jak wielka, ciemna szafa…kiedyś chowałam się w szafie, bynajmniej nie przed palącym pięknem życia…