Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Opowieść o ludziach-rybach

Utraciliśmy równowagę. Przestrzeń jest mętna.

Śmierdzą mułem. Główny nurt nie oczyszcza.
Światło jest tylko na obrzeżu.
A każdy z nich wierzy,
że zmierza w górę strumienia.

Byle prędzej, byle dalej.
W ławicy bezpieczniej, w ławicy jest siła.
Jak ogromna kałamarnica – połykają świat,
wypluwają kwiat.

Jaskry pokrywają się atramentem.
Wkrótce i one uznają ciemność
za stan naturalny.

Kiedy nadejdzie zaćmienie,
egipski kapłan zarechocze jak żaba.

Kiedy przyjdzie ogień, zatańczę

Na ulicach, po których jeździły orszaki weselne,
pogrzebowe kondukty.
Na ławkach w parku, na których siedzieli zakochani
ósmego dnia tygodnia.
Na łąkach pełnych mleczy, w dyskretnych trawach,
zszarzałych kościach.
Na stole, gdzie wigilijne potrawy czekają
na chirurgiczne narzędzia.
Na mostach, które łączyły w nierozerwalny sposób
porozrywane.

Na wszystkich nagrobkach.
Na próżno.

Podróż do wnętrza

Łopatką zdejmuje kolejną warstewkę piasku.
Natrafia na kosteczkę, odcisk w kamieniu.
Delikatnie, pędzelkiem, odsłania wyraźny kształt.

Wieki, tysiąclecia, wieczność –
przeszłość i przyszłość.
Zakodowane i niedostępne.
Artefakt jest narzędziem i kluczem.

Kiedy się tam jest, wszystko staje się światłem.
Strumień jest źródłem.
Jednocześnie płynie, wypływa i upływa.
Czas jest jedynie formą nadaną z konieczności
nazwania.

Dotarcie do środka wymaga bycia wewnątrz.
Wszystko jest możliwe, poza opisaniem.
Nie można nazwać rzeczy, która wykracza
poza swój obraz, choć przecież
na użytek niedoskonałości już dawno
wymyślono boga.

Traumatyka demokracji

W czasach, gdy łatwiej jest powiedzieć
jestem gejem niż jestem Żydem, jestem
filatelistą.

Zbieram znaczki.
Są na nich różni znani ludzie. Niektórzy to Żydzi.
Jeśli chodzi o gejów, to nie wiem, ale kwiatki
bywają równie kolorowe.

Czy bycie filatelistą jest groźne?
Może się zdarzyć, że przyjdą pod mój dom.
Falangiści z prawa i z lewa. Będą chcieli
dostać się do środka.
Wybiją szyby, wyłamią drzwi, a mnie
defenetrują, a może dekapitują.
Za zbieranie znaczków różnej maści.

Przecież mogą.

Po drugiej stronie szyby

Jakże śmieszne za oknem są gołe drzewa.
Może mają wrony, ale żadnego wdzięku.
Wyciągają te swoje badyle do nieba
w rozpaczliwej modlitwie, albo
jakby chciały wydrapać oczy
podpatrującemu.

Zupełnie pozbawione okoliczności i kontekstu
chyboczą się na wietrze, albo tylko stoją.
Jak czekający na podtekst człowieczek,
jak porzucony przez ocean przylądek.

Jakże śmieszne są za oknem twoje oczy.
Takie bezlistne oczekiwanie. Piszesz
na szybie kroplą kolejne krzyżyki,
dławisz się niemym, jak sądzę,
krzykiem, wezwaniem.

Pozbawiony kotntekstu w tej okoliczności,
w uścisku ścian, pod osłoną lampy,
chyboczesz się na krześle nieskończoności,
jak czekająca na liść swój pierwszy
koślawa gałąź, kostur, sękaty patyk
litości.

List z przeszłości

W przeciwieństwie do harcerstwa,
w którym sprawności się zdobywa,
tutaj, stary druhu, jest inaczej.

Nie wiem jeszcze jaka to organizacja,
a przyjęli mnie już dość dawno.
Dali wspaniałe możliwości, choć
nie obiecywali niczego.
Wyruszyłem w podróż i, jak to w pociągu,
najpierw powoli, potem świat za oknem
nabrał pędu.

Pejzaże uciekały, twarze się zmieniały,
ktoś wchodził do przedziału, kładł bagaż,
ktoś z niego wychodził.
Były rozmowy różne, znajomości przelotne
i dłuższe, były książki podróżne
i luźne związki pomiędzy klasami.

Nie zauważyłem, kiedy zaczęto odczepiać wagony.
Teraz już się zbliżają z tym ubywaniem składu.
Już na zakręcie nie widzę innych okien,
przez które kiedyś można było zajrzeć
jak w przyszłość. Nie ma już tego zakrzywienia
czasoprzestrzeni. Jedynie tutaj, teraz.

No i te sprawności, o których ci pisałem –
stale ich ubywa. Wkrótce nie zostanie po nich
nic, prócz przodownika.
Bo jak wiesz, ostatni będą pierwszymi.
(Czy jakoś tak podobnie, ale bez znaczenia
jest szyk, gdy odbiera się drodze
sens jej prowadzenia,
a ostatni przystanek widać za oknem.)

Chinese box

Wszystko, czego mógłbym chcieć
mieściło się w ostatniej, najmniejszej skrzynce.
Tak obiecywały mi wszystkie inne, które otwierałem.
Otwierałem jedną po drugiej,
a każda była zachętą, następną obietnicą.

Pierwsza, kiedy byłem dzieckiem,
nieopisanym ogromem pochłaniała całą wyobraźnię.
Druga miała kolory pierwszych rozczarowań,
kłótni, ucieczek po piwnicach, samotnych
przesiadywań i patrzenia z dystansu
na trzecią – pełną dziwnej zimy
z gorącą głową.
Kryło się w niej wszystko, co pierwsze.
Miała kilka niezapomnianych imion, z których jedno
odnalazłem w czwartej.

Piąta nie obiecywała niczego, poza szóstą,
całkiem małą i niepozorną.
Już wiem, że skrywa siódmą i ósmą – pełne bólu
i klęski.

W dziewiątej odnalazłem zapowiedź pierwszej,
co było do udowodnienia.

Kilkanaście minut

Kiedy się budzę, różnica między czasem
na zegarze przy łóżku i tym ze snu
wynosi kilkanaście minut.
Zaginęły razem ze wszystkimi możliwymi konsekwencjami tego,
co mogło się wydarzyć, lub nawet się wydarzyło.

Mogłem w tym czasie umrzeć, lub rozwiązać problem,
o którym nawet filozofom się nie śniło.

We śnie latałem, byłem w nieistniejących miejscach,
w towarzystwie ludzi, których nie znam, lub których nie ma.

Tutaj jestem w czasie, który zgubił swój kawałek,
w moim mieszkaniu, które jest mi obce, wśród ludzi,
których znam i nie znam jednocześnie.

We śnie wszystko było realne, tutaj
rzeczywistość sama się podważa, staje się
swoim zaprzeczeniem.

Tam latałem, tutaj spadam.
Za kilkanaście minut być może umrę, lub stworzę problem,
którego nawet sen nie wyjaśni.
Takie rzeczy podobno się zdarzają.

Kiedy wieje wiatr

Ptaki we mnie biją skrzydłami.
Dostaję na oślep raz za razem.

A więc jestem im klatką,
ciemną piwnicą, kruchą chatką.
Wszystkim im jestem, one
są mi zagadką,
której nie potrafię rozwiązać.

Chmury rozdziera co chwilę
ich ostre skrzydło.
Widać wtedy macicę galaktyk,
skrzące się wirusy nieznanych.
(Mówią, że nie jesteśmy sami.
Czy tamci myślą tak samo?)

Zasklepia się we mnie i gaśnie.
Zostaje znamię.
Ptaki cichną, potem śpiewają.

Piszę wiersz o świecie i świetle.
O tych rzeczach, które w przepowiedniach,
o sprawach, których nie ma.
Mroczny poemat.
O sobie samym. Samym.

Trzej królowie (tuż po zachodzie słońca)

– Są nieba?
– Wielkie nieba, nie!
Jest tylko ich potrzeba.

Jak łaknienie, głód, pragnienie,
gdy brak, kiedy nie ma
na co sobie zasłużyliśmy.

Jemy piasek, pijemy słoną wodę.
Żyjemy w fatamorganie. Już

czas w drogę.

Słońce zaszło, a gwiazda
niech nas prowadzi

z nadzieją.
W trwogę.