Ptaki we mnie biją skrzydłami.
Dostaję na oślep raz za razem.
A więc jestem im klatką,
ciemną piwnicą, kruchą chatką.
Wszystkim im jestem, one
są mi zagadką,
której nie potrafię rozwiązać.
Chmury rozdziera co chwilę
ich ostre skrzydło.
Widać wtedy macicę galaktyk,
skrzące się wirusy nieznanych.
(Mówią, że nie jesteśmy sami.
Czy tamci myślą tak samo?)
Zasklepia się we mnie i gaśnie.
Zostaje znamię.
Ptaki cichną, potem śpiewają.
Piszę wiersz o świecie i świetle.
O tych rzeczach, które w przepowiedniach,
o sprawach, których nie ma.
Mroczny poemat.
O sobie samym. Samym.
Każdy z nas ma w środku ptaki;
niektórzy białe gołębie inni kolorowe papużki.
Można się z nimi zaprzyjaźnić i mówić o nich otwarcie
wtedy ich skrzydła mniej bolą.
Najgorzej, gdy ktoś nie chce się do nich przyznać
i ukrywa wielkie czarne kruki.
Jesienią przy silnych wiatrach ich skrzydła nabierają mocy.