Archiwum kategorii: Wiersze

Mimochodem

Do nieba wchodzi się po rozżarzonych węglach.
Od tego ma się brudne nogi i trzeba je umyć.
Wyszorować z bólu cały zapas dni,
wyszczotkować z nadziei pozostałą część nocy.

Potem można po cichu, niezauważalnie,
ptakiem przysiąść na drzewie
i patrzeć.

Łańcuchy

Tutaj byłeś przez chwilę,
od której dla mnie wszystko się zaczęło.
Chwila wywołała ciąg zdarzeń,
bez ostatniego ogniwa.
Chwilowość kolejnych chwil.

Dokąd poszedłeś? Bo przecież gdzieś poszedłeś.
Czy jesteś tam, gdzie rozkuwa się łańcuchy?
Czy kowal był wystarczająco delikatny?
Czy to boli?
Teraz poruszasz się sprawniej, nie kulejesz?
Czy już ci nie ciąży sklepienie niedoskonałości?

Ach, zapomniałbym zapytać o to, co najważniejsze:
gdzie położyłeś, tato, klucz od piwnicy?

Nie dość, że ciemno, to nie chce mi się
piłować kłódki.

Optymalizacja

Po pierwsze się obudzić.
Dalej jakoś to będzie.
Zamieść za drzwi, nie pod dywan,
wynieść z siebie bałagan,
ułożyć stos, podłożyć ogień.

Dalej jakoś to będzie
mniej więcej.

Przewietrzyć, pootwierać okna,
pozamykać szkodliwe procesy.
Zoptymalizować pamięć,
pozbyć się zrzutów.
Ukierunkować strumień.

Dane, co dane,
odebranego nie odzyskam.

Wieczorem zaprosić cię
do radosnego użytkowania.

Bogowie mrówek

Żadnej przeszkody, której nie można ominąć,
żadnego ciężaru nie do podniesienia.
Pod nimi ścieżka wytyczona prosto,
w nich imperatyw, a nad nimi prawo.

W oczach chłopców, w gestach, oraz w słowach
podniecenie tą chwilą bierze całą stawkę.
Pierwszy niecierpliwie odpala zapałkę.

Drugi w wieczność skończoną po Armageddonie,
będąc księdzem gości w Auschwitz u brata.
Za oknem wiosna przynosi zapach traw i ziemi.
Wiatr oddala dymiące niebieskie królestwo.

Popijając mozelskie wznoszą toast
w milczącym porozumieniu.

Zupełna

Znowu jest w stanie wskazującym na samotność.
Będzie rzygać z pragnienia. Zanim zaśnie,
przez żołądek, do serca i dalej
do samego środka człowieczeństwa
przejdzie tornado. Zawiruje
podłoga, sufit i ściany.
Oparcie znajdzie dopiero nad ranem.
W zapomnieniu. W niepamiętaniu.

Od nowa zacznie dzień. Od zera. Od niczego.
Dopiero wieczorem przypomni sobie.
I wszystko wróci i ją wypełni.

Niewidzialni

Komu przeszkadzają niewidzialni?
Nie robią niczego złego.
Nie są doskonali, nie zawsze mądrzy,
niektórzy chcieliby zniknąć na dobre.

Oni się już napatrzyli, nabyli, nażyli.
Oni się już nakochali, nacierpieli.
Zjedli zęby na wszystkich chlebach świata,
wypili oceany, wylali kałuże.

Niewidzialni potykają się o niewidzialne
przeszkody. Chwytają światło w dłonie,
żywią się kolorami jesieni.
Być może dlatego, że sami
już nie potrzebują wiele, dokarmiają ptaki.

Czasami patrzą niewidzialnymi oczami,
celebrują niewidzialne wspomnienia.

Jedynie
figurują w rejestrach, aktach notarialnych,
w testamentach
i w planach na przyszłość:

na widzialny nagrobek, na spadek
i świeczkę ze dwa razy w roku,
zasuszony kwiatek,
garstkę ładnych przedmiotów.

O ile rak wątroby ma skrzydła…

Za chwilę wszystko będzie proste.
Już prawie się zatrzymało.
Ona go trzyma za rękę. Za chwilę
już tylko ciało.

Ona będzie przez chwilę jeszcze,
ale go zabiorą. Powietrze zostanie
tym samym, ale nie oddechem.

Coś się zatrzyma, coś się nie zatrzyma.
Ojciec, córka. Godzina, której nie ma.

*

Ten w środku broni się najbardziej.
Widać, jak kopie, wierzga, wije się.
Jakby się chciał wydostać, jakby wiedział,
że za chwilę i on umrze
razem z żywicielem.

Ciekawy jestem jak on wygląda?
Jak bardzo się boi, że tak się miota?

Gdyby miał choć kawałek szkiełka,
pewnie rozdarłby skórę i wyleciał
jak poparzony.
Pewnie by się poobijał o ściany
zanim trafiłby w okno.

A że otwarte, to kto wie
dokąd by pofrunął?

Wchodząc do Hierapolis

Scenografia jest prosta: droga przez nekropolię,
kamień na kamieniu. Z prawej widać odległą zatokę,
z lewej skała wysoka do słońca, krzewem porosła.

Idą turyści. Z ruin ciekawe oczy kotów: po co
tu przyszli? Tu już nie ma tych, którzy odeszli.
Tu jest tylko czas przeszły, tu się wszystko już
dokonało. Turyści uwieczniają cyfrowy obraz tego,
co uwiecznione i jeszcze nie zwietrzałe.

Nad wszystkim nie płynie nawet obłok.
Byłem gdzie tylu już było. Tuż obok.

Refleksy

To się dzieje na moich oczach. Nie z tego światła rzeczy.
Ci, którzy odeszli, teraz tworzą szpaler.
Środkiem idzie całe jego życie.
Zatrzymuje się na chwilę, uważnie obserwuje
zatroskane twarze.
Refleksy rozkładają się po równo na teraz i nigdy.
On jak kamyk puszczony płasko po wodzie
odbija się raz, drugi.
Trzeci skok już bliższy – niewiele zostało.

Jeszcze oddechem krótkim w ten najdłuższy dzień
wnika, wtapia się w niego, jeszcze cień ręki na ścianie
wyciągnięty w stronę innych cieni,
jeszcze oczy zamknięte, bezwładne czekanie.

Wkrótce się otworzy. Pójdą wszyscy razem
i albo wsiądą do łodzi, którą popłyną,
albo nie wsiądą, nie odejdą, jedynie przeminą.

Animalia

Już wiemy, czego nie robi się kotu.
Czego nie robi się psu, akwariowym rybkom,
jak nie należy postępować względem koni.

Największy brak wiedzy dotyczy
migrujących granic między dwojgiem ludzi.

Tutaj pozwalamy sobie na eksperymenty,
których ranga jest godna największych odkrywców.
Zorganizowaliśmy nawet coś na kształt metody,
w której powtarzalność doświadczenia
daje gwarancję prawdopodobieństwa
słuszności absurdalnej tezy,
że jesteśmy pierwszymi
pośród wszystkich zwierząt.

Społeczeństwa mają się nieźle
w pomyłkowej cywilizacji obłędu.