Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Uchylone okna

Zostawiamy uchylone okna, by nasze przeciągi
mogły bezlitośnie odwiedzać nasze pokoje i kuchnie.
Trochę z oporami wpuszczamy je do sypialni,
zupełnie beztrosko odwiedzają szafy.

Nasze przeciągi mają zapachy dawno nie czuwalne,
bowiem rzeczy i miejsca tak szybko wietrzeją.
Mają swoje dźwięki, ledwie namacalne dotyki,
kątem oka widziane niegdysiejsze barwy.

Kiedy odchodzimy zostawiamy uchylone okna.
Czasami wracamy. Widzimy wtedy, że rzeczy i miejsca
mają inne rzeczy i inne miejsca, a ludzie miewają
katar i nowych znajomych. Kiedy tak wracamy
dostrzegamy również, że oni zostawiają
uchylone okna, by nasze przeciągi…

Witraże

Więc mamy witraże. Kolorowe szkiełka,
przez które śwatło śmiga, błyska refleksami.
Widzimy szkiełka i wierzymy w szkiełka,
w ludzi jak witraże, w sprawy kolorowe,
w historie kreślone pod zmęczoną nogą,
w aureole, gwiazdy, kosmiczne przestrzenie.

Od obcych chcemy swoich, a nie obcych rzeczy,
od siebie nic nie chcemy, albo prawie nic.
Raczej czekamy na coś, niż zmierzamy dokądś,
raczej się modlimy o coś, niż za kogoś,
raczej wierzymy, choć częściej własne zdanie
przedkładamy nad świętość, albo czyjąś rację,
raczej jesteśmy tutaj i zapominamy
że można iść gdzieś dalej, lub choćby na spacer.

Więc można. Wystarczy otworzyć drzwi,
bez przeszkód spojrzeć w słońce. Można
światłu dać spocząć na dłoniach, na sercu,
można nawet oślepnąć – ale tak inaczej –
można wreszcie zapomnieć, lub przypomnieć sobie
choćby smak truskawek, choćby i upadek.

Przedwiośnia


Idą sierpnie w burzliwe lata, w wichry
i sztormy szkieletów. W puste dziury po oczach,
które widziały przełomy epok, w piszczele,
w rozsypane kręgi, w popioły i w milczenie,
idą sierpnie krzykiem i złą wróżbą ciszy.

Nie ułożą się szkiełka, przez które rozbłysła
nasza wolność w witraże pełne nadobnego piękna.
Zbyt ciężki ołów lekką ręką dziecka
będzie dzielił i dzielił, oddzielał

białe od czerwonego. Idą grudnie,
wszystko się bieli, przykrywa ślady wilków.
Niedziele różnią się od wtorków,
i od nas zamkniętych w poniedziałkach wieków.

Idą cienie, a za nimi wloką się ponuro
ich cienie i cienie ich cieni. Widziałem,
jak księżyc otulony w chmur stalowe futro
zmieniał szelest nocy
w skamieniałe jutro.

Apocalypsis

Więc jak to się skończy? Gniewem i pożogą,
potopem, chłodem, odwróceniem morza,
czy może ciszą, spowolnieniem ruchu,
stopniowym, lecz skutecznym zamykaniem powiek?

Czy warto jeszcze zrobić coś dobrego,
czy zło straciło sens, a życie pewność?
Czy wobec tego ma być
tak jak jest,
czy źródłem jest już zwykłe
wszystko jedno?

A jeśli przetrwa cokolwiek zo znamy,
będzie to miało jakąkolwiek przyszłość?
Może wraz z nami skończy się testament,
może się skończy coś o nas bez granic?

Poczekam, póki co zaparzę filiżankę kawy.
Pomyślę o tym jutro, lub nie pomyślę wcale.
Dzisiaj mam tyle jeszcze do stracenia,
a jutro – jutro jeszcze o jeden krok dalej.

Wirus

Zdzisław Beksiński (1976)

Zdzisław Beksiński (1976)

Zerojedynkowa Arka, nie większa niż
kieszonkowe wydanie Pisma, mieści wszystko,
co będzie potrzebne. Genomy spakowane w archiwa,
mapy, schematy, wzory.

Może jeszcze kilka książek, katalog dzieł sztuki,
obrazy z pamięci, wzór monet, kilka innych śmieci.

Cała reszta jest tylko dodatkiem do życia,
nad którym pieczę trzyma człowiek –
największe z nieszczęść, wirus,
znane z mitologii i wierzeń przekleństwo.

Planety

LONELY METROPOLITAN

LONELY METROPOLITAN

Tutaj, podobno, jest najlepiej.
Innego życia nie znamy, ani innych miejsc.

Będziemy więc grzebać w gwiazdach,
jak w skale przy pomocy młotka, dłuta
i pędzelka, aby wyłuskać odcisk obcej stopy?

Właściwie, to czym jest tutaj,
gdzie to jest? Czy to ten oderwany fragment
planu między równoleżnikiem narodzin,
a biegunem śmierci?

A jeśli tak jest – że tutaj jest najlepiej –
to czy musimy o tym mówić głośno? Jeszcze przyjdą
do naszego życia i zabiorą mu doliny i góry,
zatrują rzeki, jeziora, spalą lasy.

W czym się będziemy grzebać i gdzie
będzie gorzej niż tutaj? Na jakiej planecie
odciśniemy swoją obcą stopę i czyje życie
będzie tyle warte, żeby je poznać
i pokochać jak swoje, a potem bać się
co wyrośnie z naszych dzieci?

Zapowiedziano, że wszystko się zmieni

CISZA - wystawa fotografii Beaty Mendrek-Mikulskiej

CISZA - wystawa fotografii Beaty Mendrek-Mikulskiej

Już to znasz i nie jest ci dziwnym, że ulice są puste,
a powietrze gęste od mgły. Nie jest spokojniej, chociaż
cisza ma w mieście coś z nirwany. Tym razem się nie śni
nic z przepowiedni, a całość dopełniona skrawkami
bytności maszyn i istot jest lekko nieobliczalna w milczeniu.

Jeśli ta zmiana jest wszystkim co widzisz,
to osamotnienie nabiera konkretnego kształtu.

Jak wtedy, gdy rozsypałeś dziewięć pomarańczy.
Leżały na śniegu. Wszystkie strony świata miały swoje słońca.
Dla dziewięciu braci, których po imieniu można było nazwać,
lecz nikt ich nie poznał.

Każdy wziął w swoją podróż po jednym kamieniu
i w odległych czasach i miejscach rozpoczął budowę
pustych terytoriów.
Potem, o kilka snów dalej, zaludniał istotami

z papieru i z gipsu, nadawał im kształty, a uczuciom
nazwy. Już to znasz i nie dziwi cię nic
w tej bieli.
Właśnie powstaje kolejna opowieść.
Z mgły wysupłujesz słowa, a z ulic potwory.

 Byle się dało uzbierać kilku chętnych
 do wspólnego świata. Jeśli nie, to cóż –
 nic się nie zdarzy.
 Nawet, jeśli spadnie ptak czarny, wrzaskliwy.

 Miasto jest wysuszone na wiór.
 Z ciszy i z popiołu ma ciężką koronę.

Żegnaj, córeczko

Nie będzie zła, obojętności, wrogości, żalu.
Nie będzie się nic oddalało, ani przybliżało.
Nic już nie zaboli, żadne słowo, uśmiech.
Nie będzie gestów pustych i przepełnionych
spojrzeń pustką.

Nie ominie mnie nic z rzeczy ważnych,
nie dotknie żadna błahostka. Nie będzie
pychy, buntu, ani tęsknoty, ani powitań,
czy rozstań.

Nie wyrwie mi więcej bezsilność słów z gardła,
z oczu łez. Nic się więcej nie zdarzy –
kiedy umrę – takim, jakie jest.

Andante, allegro i znowu andante

Jeszcze kiedyś zatańczy, zaśpiewa, zaszaleje,
jeszcze będzie wesele, albo choćby festyn dni
słodkich. Jeszcze kiedyś z całej goryczy wspomni
przegryzioną pestkę cytryny, odprutą metkę,
zapach jałmużny, dłoni, które trzymały ją w sidłach.

I nie będzie bez wartości, paragonu, faktury.
Nie będzie w bezmiarze litości szukać czegokolwiek
na swoje usprawiedliwienie. (Cóż za długie słowo.
Nie lubimy długich słów, panie i panowie! It is
my privilege to introduce to you: kobieta, dziewczyna,
przeszłość, koronka, cokolwiek…) Będzie za to:

czar przeszłości, który pryska jak… czar, który pryska,
dni toczące pianę z pyska po długim galopie, prze-
-po-co-na-poś-ciel, zmęczona przepona (“Madagaskar”,
“Bruce Wszechmogący” i nie wiedzieć czemu “Skrzypek na dachu”),
każdy ma jakieś Termopile, w Paryżu nie lubią obcych,
białe wino nie pasuje do wołowiny, nikt nie je już krwawych,
krewetki natomiast miewają się dobrze – a do tego wszystkiego
szarlotka z lodami! O, tak! Tak mi mów, mój miły! Naprawdę?

Ale teraz jest poniedziałek, godzina późna, pół litra.
Dorosłość pęka w szwach, nie mieści się w niej pojęcie
przegranej. Jutro pewnie będzie tak samo, ale kiedyś,

jeszcze kiedyś zatańczy, zaśpiewa, zaszaleje…