Już to znasz i nie jest ci dziwnym, że ulice są puste,
a powietrze gęste od mgły. Nie jest spokojniej, chociaż
cisza ma w mieście coś z nirwany. Tym razem się nie śni
nic z przepowiedni, a całość dopełniona skrawkami
bytności maszyn i istot jest lekko nieobliczalna w milczeniu.
Jeśli ta zmiana jest wszystkim co widzisz,
to osamotnienie nabiera konkretnego kształtu.
Jak wtedy, gdy rozsypałeś dziewięć pomarańczy.
Leżały na śniegu. Wszystkie strony świata miały swoje słońca.
Dla dziewięciu braci, których po imieniu można było nazwać,
lecz nikt ich nie poznał.
Każdy wziął w swoją podróż po jednym kamieniu
i w odległych czasach i miejscach rozpoczął budowę
pustych terytoriów.
Potem, o kilka snów dalej, zaludniał istotami
z papieru i z gipsu, nadawał im kształty, a uczuciom
nazwy. Już to znasz i nie dziwi cię nic
w tej bieli.
Właśnie powstaje kolejna opowieść.
Z mgły wysupłujesz słowa, a z ulic potwory.
Byle się dało uzbierać kilku chętnych
do wspólnego świata. Jeśli nie, to cóż –
nic się nie zdarzy.
Nawet, jeśli spadnie ptak czarny, wrzaskliwy.
Miasto jest wysuszone na wiór.
Z ciszy i z popiołu ma ciężką koronę.
Właśnie powstaje kolejna opowieść.
Z mgły wysupłujesz słowa, a z ulic potwory.
Tak to się rodzi?
no jakoś tak 😉