To, co nas łączy, jak ciężkie kajdany –
długość, szerokość, rzeki i powietrza
niedorzeczna tożsamość.
Tutaj dysonansem znaczone karty,
kontrapunkt ciszy, tutaj białe
jest szare, a czarne też szare.
I gdyby znalazł się jeden uczony,
który by mówił językami wszystkich,
to nikt by nie zrozumiał;
i gdyby był nawet jak obraz aniołów,
które zstąpiły z nieba, miłością by dzielił –
nikt by się nie podjął aby mu zaufać;
i gdyby nawet sam Bóg tu się zjawił
i sąd ostateczny uczynił nad ludźmi –
nikt by nie uwierzył.
Bo tutaj każdy wie, jak wygląda anioł,
tutaj każdy ma Boga, jak brud za paznokciem,
tutaj każdy jest niemy i cichy, i ślepy,
tutaj wiele hałasu jest o nic,
nie ma nic do rzeczy prawda, ani wiara,
tutaj uczony jest z importu, autorytet
z bajek, tutaj obcy jest obcy,
a swój też jest obcy, tutaj, czyli nigdzie,
tutaj, czyli między naszymi grobami,
w których pogrzebane leżą ideały,
w ziemi odmienionej, na której rosną ciernie
i zbutwiałe kwiaty, do której tak mi ciężko
budzić się co rano, do której nocą ciemną
kładę się kamieniem, z której wyrastam perzem,
z której jestem cieniem, w którą już nie wierzę.