Archiwum kategorii: Wiersze

Moja Sfinks

Wdech i wydech jeszcze funkcjonują.
Podobnie inne bezwarunkowe odruchy.
Włosy i paznokcie rosną bez przypominania,
krew sobie krąży, pocę się, wydalam.

Reszta to dziwny związek
złączony sakramentem.
Na złe (tego więcej),
na dobre (czasami),
w zdrowiu (oby, oby),
chorobie (cóż, bywa),
w wierności (zazwyczaj),
uczciwie (się staram).

Ale czy do śmierci naczyń połączonych?
Mnie we mnie, lub na odwrót?
Jakiego i kiedy?
Tego, którym byłem, jestem, czy też będę?
W każdej chwili i czy nawet we śnie?
Mniej w czasie, a bardziej w przestrzeni?

Stałem się zagadką dla samego siebie.
Bardziej niż kim jestem dlaczego.

Piosenka na koniec świata

Im bliżej źródła światła,
tym cień staje się większy.

Nie chce się śpiewać ta piosenka,
która ma suknię w czarne groszki,
nie chce się nucić ta melodia,
ani w całości, ani troszkę.

Jak zwykle wstałem, zmyłem snu
ostatnie resztki z ócz kącika,
włożyłem coś tam, pierdłem i
wyjrzałem przez okno jak świat
znikał.

Zrobiło się tak jakoś rzewnie.
Zabiły dzwony, sąsiad zaklął.
To, co konieczne, już niepotrzebne,
a to co potrzebne, to jakoś
kurwa, nie ma.

Z każdą sekundą za oknem znikał
świat jak zawartość śmietnika.
Pożerał go wielki buldożer
z napisem: Oczyszczalnia Orzeł.

Ktoś w telewizji mówił głosem
nawiedzonego kaznodziei,
że wszystko w rękach Boga –
Boże, a całą resztę diabli wzięli?

Co z pozostałą częścią świata?
Czy Himalaje, dajmy na to,
też coś pożera, jak szczur gówno?

Na murze sprajem niebieskim
napisał gnojek pewnie jakiś
mam wyjebane na koniec świata.

Pod murem pies szczał,
nad nim ptaszek latał.

===========================

Nie pytajcie mnie po co ten tekst –
on sobie jest.

Stan wyjątkowy

“Zwracam się dziś do Was
w sprawach wagi najwyższej.
Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią.
Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem.
Naród osiągnął granice wytrzymałości psychicznej.
Wielu ludzi ogarnia rozpacz.

Historia oceni nasze działania.
Nie obeszło się bez potknięć.
Wyciągamy z nich wnioski
Nie można odmówić nam dobrej woli,
umiaru, cierpliwości.
Czasem było jej może aż zbyt wiele.

Szliśmy nawet dalej.
Te nadzieje obecnie zawiodły.
Jak długo można czekać na otrzeźwienie?
Powinno być inaczej.
Dalsze trwanie obecnego stanu prowadziłoby
nieuchronnie do katastrofy, do zupełnego chaosu.

Trzeba powiedzieć: dość!
Wielki jest ciężar odpowiedzialności.
Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym,
na obszarze całego kraju…”

…wprowadzam wyjątkowy stan świadomości.
Wznoszę barykadę poezji.
Wyplenimy zarazę codzienności
z naszych myśli, domów,
z notatników, dzienników.

Do ostatniej kropli atramentu.
Do beznadziejnej przyszłości internetu.
Do końca i nieodwołalnie.
Namacalnie i sakralnie.
Cieleśnie i boleśnie.

Niech spadnie śnieg i zawyje wiatr
na zmarzniętej ziemi.
Na tej ziemi.

Niepokój

Dagmarze

Czarne dni odgrywają swoje sceny w czarnych snach.
Wpływają w czarne morza mroczne słowa.
Zabijają, piją czarną krew.
W czarnych snach czarne oczy widzą czarne kły,
które zatapiają się w białą szyję.

W czarnych pokojach ciemnieją czarne okna.
Cisza nie ma tu nic do powiedzenia.

Opowieść o ludziach-rybach

Utraciliśmy równowagę. Przestrzeń jest mętna.

Śmierdzą mułem. Główny nurt nie oczyszcza.
Światło jest tylko na obrzeżu.
A każdy z nich wierzy,
że zmierza w górę strumienia.

Byle prędzej, byle dalej.
W ławicy bezpieczniej, w ławicy jest siła.
Jak ogromna kałamarnica – połykają świat,
wypluwają kwiat.

Jaskry pokrywają się atramentem.
Wkrótce i one uznają ciemność
za stan naturalny.

Kiedy nadejdzie zaćmienie,
egipski kapłan zarechocze jak żaba.

Kiedy przyjdzie ogień, zatańczę

Na ulicach, po których jeździły orszaki weselne,
pogrzebowe kondukty.
Na ławkach w parku, na których siedzieli zakochani
ósmego dnia tygodnia.
Na łąkach pełnych mleczy, w dyskretnych trawach,
zszarzałych kościach.
Na stole, gdzie wigilijne potrawy czekają
na chirurgiczne narzędzia.
Na mostach, które łączyły w nierozerwalny sposób
porozrywane.

Na wszystkich nagrobkach.
Na próżno.

Podróż do wnętrza

Łopatką zdejmuje kolejną warstewkę piasku.
Natrafia na kosteczkę, odcisk w kamieniu.
Delikatnie, pędzelkiem, odsłania wyraźny kształt.

Wieki, tysiąclecia, wieczność –
przeszłość i przyszłość.
Zakodowane i niedostępne.
Artefakt jest narzędziem i kluczem.

Kiedy się tam jest, wszystko staje się światłem.
Strumień jest źródłem.
Jednocześnie płynie, wypływa i upływa.
Czas jest jedynie formą nadaną z konieczności
nazwania.

Dotarcie do środka wymaga bycia wewnątrz.
Wszystko jest możliwe, poza opisaniem.
Nie można nazwać rzeczy, która wykracza
poza swój obraz, choć przecież
na użytek niedoskonałości już dawno
wymyślono boga.

Traumatyka demokracji

W czasach, gdy łatwiej jest powiedzieć
jestem gejem niż jestem Żydem, jestem
filatelistą.

Zbieram znaczki.
Są na nich różni znani ludzie. Niektórzy to Żydzi.
Jeśli chodzi o gejów, to nie wiem, ale kwiatki
bywają równie kolorowe.

Czy bycie filatelistą jest groźne?
Może się zdarzyć, że przyjdą pod mój dom.
Falangiści z prawa i z lewa. Będą chcieli
dostać się do środka.
Wybiją szyby, wyłamią drzwi, a mnie
defenetrują, a może dekapitują.
Za zbieranie znaczków różnej maści.

Przecież mogą.

Po drugiej stronie szyby

Jakże śmieszne za oknem są gołe drzewa.
Może mają wrony, ale żadnego wdzięku.
Wyciągają te swoje badyle do nieba
w rozpaczliwej modlitwie, albo
jakby chciały wydrapać oczy
podpatrującemu.

Zupełnie pozbawione okoliczności i kontekstu
chyboczą się na wietrze, albo tylko stoją.
Jak czekający na podtekst człowieczek,
jak porzucony przez ocean przylądek.

Jakże śmieszne są za oknem twoje oczy.
Takie bezlistne oczekiwanie. Piszesz
na szybie kroplą kolejne krzyżyki,
dławisz się niemym, jak sądzę,
krzykiem, wezwaniem.

Pozbawiony kotntekstu w tej okoliczności,
w uścisku ścian, pod osłoną lampy,
chyboczesz się na krześle nieskończoności,
jak czekająca na liść swój pierwszy
koślawa gałąź, kostur, sękaty patyk
litości.

List z przeszłości

W przeciwieństwie do harcerstwa,
w którym sprawności się zdobywa,
tutaj, stary druhu, jest inaczej.

Nie wiem jeszcze jaka to organizacja,
a przyjęli mnie już dość dawno.
Dali wspaniałe możliwości, choć
nie obiecywali niczego.
Wyruszyłem w podróż i, jak to w pociągu,
najpierw powoli, potem świat za oknem
nabrał pędu.

Pejzaże uciekały, twarze się zmieniały,
ktoś wchodził do przedziału, kładł bagaż,
ktoś z niego wychodził.
Były rozmowy różne, znajomości przelotne
i dłuższe, były książki podróżne
i luźne związki pomiędzy klasami.

Nie zauważyłem, kiedy zaczęto odczepiać wagony.
Teraz już się zbliżają z tym ubywaniem składu.
Już na zakręcie nie widzę innych okien,
przez które kiedyś można było zajrzeć
jak w przyszłość. Nie ma już tego zakrzywienia
czasoprzestrzeni. Jedynie tutaj, teraz.

No i te sprawności, o których ci pisałem –
stale ich ubywa. Wkrótce nie zostanie po nich
nic, prócz przodownika.
Bo jak wiesz, ostatni będą pierwszymi.
(Czy jakoś tak podobnie, ale bez znaczenia
jest szyk, gdy odbiera się drodze
sens jej prowadzenia,
a ostatni przystanek widać za oknem.)