Archiwum kategorii: Wiersze

Dziecko

Nie pamiętać. Nie mieć za złe, nie tęsknić.
Być jak biała kartka. Wciąż na nowo odkrywać,
dziwić się.
To co złe będzie tylko przez chwilę,
to co dobre – bez rozczarowania.
Nie popełniać i nie oceniać,
nie złorzeczyć i nie piać z zachwytu.
Nic, co by trwało dłuzej, niż pomiędzy
otwarciem i zamknięciem oczu.
Mieć swój dom i zgubić do niego drogę,
mieć drogę, ale nie znać celu.
Być wszystkim i pozostać obietnicą
wszelkiego spełnienia.

I choć nazwą ciebie głupcem,
i choc powiedzą o tobie to i tamto,
bedą współczuć, litować się,
wysmiewać,

być szczęśliwym dzieckiem Alzheimera.

Wakat na Kapelę

Przyszedł do mnie wyskrobany Kapela.
A wyskrobany był do cna. Miał:
równo wyskrobany garniak, pod szyją wisiał
zwis męski wyskrobany w ciapki
(a może w cipki).
Obuw miał wyskrobany zamszowy
i fryz skrobnięty zamaszyście.

Kapela cały był wyskrobany stylowo.
Po polsku, po katolicku, uroczyście.

Ale sobie poszedł, nie został na długo,
nawet na kawę nie starczyło czasu.

Jedynie został po nim wakat,
skrobięty naprędce znak czasu.

Obrazki

Zaczyna się od wejścia; im dalej, tym ciemniej.
Nawet świadomość tego, co powiesz,
nie łagodzi w niczym narastającego gniewu.

Więc za drzwiami jest korytarz
z pokojami po obu stronach. Drzwi do nich
pozamykane, każdy to tajemnica.
Pod jednymi struga światła. Wyraźnie po cieniu
widać, że ktoś chodzi.
W prawo i w lewo, do przodu i do tyłu.

Ten pokój interesuje mnie najbardziej.
Nie wiem kim jest ktoś. Nie wiem czym ktoś jest.
Jest z mięsa, czy tylko z kamienia?
Nosi światło, czy tylko rzuca cień?
Ma słowo w ustach, czy twardą grudę?
chce mi coś dać, czy odebrać?

Och, po tym parkiecie musiał przejść
bardzo długi korowód, choć teraz
ktoś świeżo wycyklinował skrzypiącą klepkę.

A dalej, na końcu, ciemność
uporczywie nuci dziecięcą melodię:

W czarnym lesie, czarny lud
strach swój niesie w życia głód
jak się dowie że tu przyszłeś
to cię złowi i zawiśniesz.

Nocna

Nieuleczalny świat, ludzie jak rak.
Panaceum religii wśród nowych technologii,
przemysłowych zastosowań nadziei.
Z tego wszystkiego przebija się
zielona łodyżka smutku.

Tymczasowe słońce ogrzewa chwilowym ciepłem
pragnienie nieskończoności.

Coś tam kiełkuje, coś się lęgnie,
ktoś pisze manifest, ktoś pluje wiersze,
gdzieś są muzyki, obrazy, rzeźby,
a w jakiejś kolbie w bąbelkach wiruje
nowy szczep wyobraźni.

A ona zakłada czarną sukienkę
i tańczy zamiatając powietrze
niebieskim welonem.

Z uzasadnienia odmowy przyjęcia do czyśćca

Szanowny petencie, pan się nie nadaje.
Aby zaliczyć się w poczet członków trzeba
być jedną nogą w piekle, drugą w niebie,
trzeba mieć cechy charakteru, które pozwolą też
dać rozsądne przypuszczenie awansu
do którejkolwiek z wymarzonych krain.
Bez względu na motywy pańskiego działania,
pan po prostu nie rokuje nadziei na poprawę,
ani nie daje pewności, na wieczne zatracenie.

Pan jest zawieszony w próżni, a czyściec, proszę pana,
to nie jest miejsce dla przezroczystych.
Wbrew pozorom, tutaj trzeba mieć jakiś odcień szarości.

Pan nigdy się nie modli i nigdy nie złorzeczy,
nie uprawia pan sodomii, nie śpiewa w kościołach,
pan nie pisze rozsądnych, pełnych faktów pieśni,
zamiast tego z wierszy składa pan plik podań
nacechowanych jakimś dziwnym stanem lęku,
efemerycznym tchnieniem pozbawionym wdzięku.

(Tu następują podpisy bardzo nieczytelne,
opatrzone datą, miejscem i pieczęcią.
Poniżej dopisano najbardziej bezczelnie,
pismem ręcznym, ołówkiem, dosyć wprawną ręką:

pamiętaj, wyjdź z psem, podlej kwiatki, kocham.)

Przetrwania

Gdyby mieszkały tu jakieś anioły, pod tym mostem,
jakże radośnie by się śmiały, pod tym mostem.

Ale tu tylko ludzie chorzy na życie, pod tym mostem,
z kartonu mają poduszkę, z betonu noce, pod tym pomostem.

A gdyby tu mieszkały diabły, w tym blokowisku,
byłyby szczęśliwsze od bogów, w tym blokowisku.

Ale tu tylko ludzie poszarzali, w tym blokowisku,
z chmur mają gwiazdy, z nocy szalik, w tym blokowisku.

A gdyby ty mieszkali ludzie, w tych pokojach,
byłyby jakieś ślady po nich, w tych pokojach.

Ale tu tylko są po obrazach plamy, w tych pokojach,
z odartych tapet mają pamięć, w tych pokojach.

A gdyby tu mieszkali ludzie na tej ziemi pustej,
byliby najlepszymi z dzieci na tej ziemi pustej.

Ale tu nie ma nic i nic się nie wydarzy.
Odarte z życia lśnią kamienie,
kamienieją miejsca z marzeń.

Dla mnie, dla ciebie

Ja mówię chmura, ty miękka pierzyna,
ja mówię ciemność, mrok złowieszczy,
dla ciebie aksamitne ścielą się miraże,
wśród których z marzeń tkasz kobierzec światła.

Dla mnie to tylko chłód i lepkość ciszy,
ty czujesz ciepło bijące z środka,
nic więcej niż trwanie dla mnie się nie liczy,
dla ciebie wieczność jest jak parasolka
chroniąca przed deszczu misternym woalem.

Dla mnie pytanie, dla ciebie odpowiedź;
dla ciebie szczęściem, co dla mnie jest żalem;
dla ciebie welon dni i tren lat, i gwiazdy
szczęśliwe, rozdające los na lewo, prawo;
dla mnie skończony obraz niespisanych chwil,
i niebo puste, i przestrzeń, i
grobów pejzaż w wymarłym malowany sadzie.

Finitium

Wyobrażam sobie, że ból ma ciało
i ten rodzaj autonomii, który jest dany jedynie szczęściu.

Zamiast wylegiwać się na łące, na plaży, przy basenie,
leżeć na ciepłej, albo chłodnej ziemi – on tańczy.
Wiruje, wyrzuca ramiona do góry, na bok, wierzga nogami.
Dla postronnego obserwatora cały ten ruch jest
pozbawiony sensu, wdzięku, jakiegokolwiek uroku,
nie mówiąc o rytmie, powtarzalności figur.
Ból jednak ma w tym jakiś cel.

Mówią, że tak zdobywa się szlachectwo.
Dla tych, którzy przejrzeli jego zamiary,
jest jedynie drobną niedogodnością,
z którą można się nawet zaprzyjaźnić.

Wyobrażam sobie, że ból ma ciało.
Atletyczne, więc zdrowe i piękne jak Dawid.

Initium

Niewielka część pragnie mieć całość.
Przede wszystkim coś do powiedzenia
w kwestiach najważniejszych. Filozoficznie
i eschatologicznie.

Właśnie ta niewielka część uderza teraz w bęben.
Jak dobosz zagrzewający do marszu. Naprzód.
Równo i miarowo. Do wyznaczonego celu.

Niewielka część nocy, która zwiastuje nadejście świtu.
Niepogodzona, uzurpująca sobie prawo do autonomi.
Jakby nie należała do całości, jakby nie była
jedynie odstępstwem od reguły, od rzeczywistości.

W przeciwieństwie do całej reszty, pogodzonej i świadomej,
ten parszywy okruch natarczywie podszeptuje słowa,
pociąga za sznurki, popycha do działania.

Ona nie godzi się na przegraną. Nie przystaje
na warunki, na zasady świata i ludzi. Kiełkuje
cierniową łodygą. Jej nie wystarcza krótkie być.
Jej nie zadowala trwać.
Na wszystkie pytania odpowiada z pogardą:
to przez ciebie, dla ciebie i z tobą –
nie tak, jak być powinno – życie to za mało!

Dobrze więc. Niech jej będzie.
Niech się skończy.