Bywa, że nawet w najjaśniejszych pałacach króluje ciemnota.
Prawdziwa mądrość nie wymaga iluminacji.
Archiwum kategorii: Wiersze
Uroczystość prywatna, wstęp wzbroniony.
Pan Chichot ma już swoje lata.
Jeździ na wózku i wśród problemów ma i takie,
których samo nazwanie jest obrzydliwe.
Ale Pan Chichot jeszcze się odpycha
i jeszcze oddycha. Pcha i cha, cha, cha
coraz słabszym głosem.
Pan Chichot sporo widział i teraz
jeszcze jedno widowisko ma przed oczami.
Oto za chwilę, tutaj,
spoczną prochy Historii.
Pan Chichot uśmiecha się gorzko.
Dokonało się.
Z nami i obok nas.
Mimo nas i mimo wszystko.
Pan Chichot weźmie sobie nową żonę.
Tym razem pozwoli jej grać białymi.
Bezksiężyce
Zbudowaliśmy domy-ogromy,
mamy tamy i cyber tamtamy.
Rozpętaliśmy burzę i duże
spaliliśmy ogrody. Dziś kłody
popalone w nich rosną,
kwitną dziegciem na wiosnę.
Rozwinęliśmy skrzydła,
przestrzeń nam się wygła.
I bliżej jest nieba niż trzeba.
I nic nam to nie da –
ni igrzysk, ni chleba,
tylko bieda.
Poszliśmy na skróty
w boskie wskakując buty.
Poszliśmy na przełaj
przez piekło i raj.
Teraz stoimy na pięknym pustkowiu
wśród straconych, w umarłych nowiu.
Czytając siebie
Jakiż ja byłem głupi, jak dziecięco naiwny!
Gdyby płacono za to dziecięctwo, gdyby chciano sypnąć groszem
za każdą bzdurkę, bajdurkę, za każdy poroniony płód – byłbym
brzęczący kieszeniami, zacyfrowany na wyciągu z banku.
A jestem jak woda w garnku postawionym na gorącym piecu.
Której z czasem mniej i mniej. I jak ona, rozpaczliwie
wyrzucając pęcherzyki słów, bulgoczę swój ból.
I jest mnie mniej niż pół
w tym naiwym stanie skupienia.
Rekomendacja
Nazywają GO różnie
jedni szczerze
inni z przekąsem
czasem równy chłop
niekiedy świnia
jak w życiu
ale najczęściej mówią do niego Al
Al od tego gangstera za podatki
jednak gdzie mu startować do tego zaszczytu
zwykły z niego rzezimieszek
stateczny rabuś
co on tam kradnie
kogo flekuje
same płotki
uważam go za genetycznie zacnego człowieka
więc jako drań spod nieformalnej gwiazdy
tuła się od włamania do włamania
właściwie częściej bywa na zasiłku
dla zakapiorów
aniżeli jest wynajmowany
do klasycznego mordobicia
Plany i plony
Wzrosłem i rosłem. Nade mną chmury i we mnie chmury.
Raz mnie paliło to światło z góry, a raz od wewnątrz.
Bywało mroźnie i były buty. Pożar ominął mnie jeszcze łukiem,
ale nie ty.
Lecz rosłem, wzrosłem. Piąłem się w górę, padałem w dół.
Przetrwałem wiosnę, lato i zimę
i jeszcze pół tych wszystkich spraw – szlachetnych kłamstw,
okrutnych prawd.
A kiedy stałem się dojrzały, nadeszły żniwa.
Trwoga
Za posępną zasłoną znanego pragnienia
wtulony w barłóg
czekam na przyjście dawki swoich zwidów
wsłuchując się w jęki zegara
rytm grozy wskazówek
budząc się do wciąż tych samych urojeń
Słyszę uparcie swoje umykanie
szmer sekund za ścianą
skrzypienie okiennic
wiatr na pastwie deszczu
bezpowrotne drżenia
Śniąc o przedawnionym
liczę żyłkowane
skroplone minuty
Cichy
Który byłeś zapisany w kartotekach,
fiszką w czasach szklanych,
wspomnieniem człowieka będziesz
szkarłatnego wieku.
Sprawiedliwość stokrotek
Najpiękniej jest na wiosnę.
Świeże zastępuje spróchniałe, zielone – szare,
morowe – ożywcze, zimne – ciepłe.
Rozmarzają psie gówna, którym obecność czołgów
nie przeszkadza śmierdzieć na wiosnę.
Wkrótce wszystko się wymiesza w jednym wielkim błocku.
Te gówna i ta krew.
Na koniec zakwitną stokrotki.
Trzeba było urodzić się bandytą
Żyję prawie. Nikomu nie wchodzę z butami za skórę.
Przechodzę na drugą stronę, kiedy się da ustępuję,
kiedy robi się zbyt ciasno, wtapiam się w ścianę.
Nie potrzebuję zbyt wiele miejsca, więc nie jest to kłopotliwe.
Nad wyraz rzadko zatruwam powietrze,
najczęściej bywam nieobecny, nie wpisuję się na listy,
nie wypełniam ankiet, nie odpisuję na maile.
Z lękiem odbieram sporadyczne telefony,
nie lubię zakłócać spokoju nawet oddechem.
Jednak oddycham i mówię sobie:
po chuj ty żyjesz?