Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Uroboros

Zerwałem siódmą pieczęć i teraz tylko cisza
oddziela mnie od ciebie.

Te pół godziny przed nadejściem słońca,
ostatnie pół godziny przed końcem.

Tyle zostało do wypowiedzenia,
tyle do zrobienia rzeczy prostych,
tyle spraw do załatwienia,
tyle jeszcze dotknięć, spojrzeń,
tyle do pogodzenia i tyle do trwania.

Cisza jest jak obłok ciemny,
jak całun żałobny, bezmierny.

Te pół godziny przed końcem,
ostatnie pół godziny przed nadejściem słońca.

Co było powiedziane,
co zostało zrobione,
co zapamiętane,
co w niepamięć włożone,
co dotknięte, ujrzane,
co pogodzone i co utracone.

Bezmiar jest ciemny jak cisza,
ciemny jak żałobny orszak.

Te pół godziny przed światłem,
ostatnie pół godziny dzisiaj.

Bezruch

Rozsypany jak weselny ryż, po który nikt się nie schyla.
Może drzazga, może ziarnko piasku, coś, co uwiera?

Niechęć do trwania nie przeszkadza trwaniu.
Mimo mocnego postanowienia, że już więcej nie chcę.

Chmury nie marzą o lataniu. One też sobie są.
Może, kiedy będę zbyt ciężki, za bardzo nabrzmiały,
może wtedy z hukiem runę, może w krótkim blasku gromu?

Teraz jednak powoli przetaczam się nad miastem,
nad życiem, nad drzewami, które cierpliwie sobie stoją
w oczekiwaniu na wędrowne ptaki.

Norma

Wciąż widzę zwiewną sukienkę.
I ona i ona – obie dość niesforne
na wietrze, na wietrze.

Norma, nie norma – ikona
i ona, i ona

przemaka dreszczem.

A obok przechodzi ten facet w kapeluszu.
Moknie mu kołnierz, papieros i krawat.
Samolot nad Atlantyk wzbija się ciężkawo,
powiewa miłość jak zdrada,

jak pocisk wystrzelony
nie wiadomo skąd i komu
przypisane Dallasy, arrasy, płótna, fotografie.
Rozsadzające historię gromu i pogromu
Wietnamy, Kamobodże, Hiroszimy, Drezna.

Nienormalne moralne,
moralne normalne.
I ona, i ona, i ona.

Podobno nadciąga potop

Oceany opadają rozproszonymi kaskadami.
Podobno za horyzontem jest bezkresne, błękitne niebo,
ale tutaj, w zasięgu wzroku,
zaciężne chmury w elektrycznym blasku
spiżowieją jak nadąsany bachor.

Drzewa mówią, że wkrótce nadejdzie potop.
Chcą się poderwać do lotu, uciec.

Zbyt wiele ucierpiały od ludzi,
żeby godzić się na kolejną arkę.

Muszelka

Napisać jedno słowo, w którym będą oceany,
młode pędy żył, soczystość krwi,
zwiewność płatków kwiatu, gwałtowność owocu,
trwałość skały, ulotność chwili.
I jeszcze ja i ty.

Przycisnąć do niego ucho, słuchać
wszystkich niewypowiedzianych, a przecież
dobrze wiadomych,
odkrywać, będąc nowym Magellanem.

Lub choćby jeden taki wiersz,
który miałby w sobie całą poezję.
I jeszcze życie i śmierć.
Ciebie i mnie.

Do czego potrzebne są białe płatki?

Za moją nieodpowiedzialność,
za ten grzech bycia chłopięciem,
za spontaniczne, zachłanne,
za wszystkie małe i udawane wielkie,
za apetyt na wiśnie, za gruszki
z niejednej wierzby rwane,
za zapomniane i pamiętane –

odpuść mi, Panie Kochanie.

Bywałem ja od ciebie ofiarowany rzeczą mniej wielką,
białym płatkiem poderwanym do lotu miłością wszelką.

Oczekiwanie

Mam wszystko, czego mi trzeba:
słońce i niebo, ziemię, powietrze
i drzewa.
I ciebie, i ciebie, i ciebie.

Pierwszemu ja wystarczy, by oddychać.
Drugiemu, żeby iść i się nie zatrzymać.
Trzeciemu, żeby usiąść
i poruszyć się kiedy przyjdzie pora.

Czwarty ma jeszcze coś do wyboru,
ale ugrzązł w wygodnym oczekiwaniu.

Na ciebie, na ciebie, na ciebie.

Teraz czas na burleskę

Nocny aksamit gubi cekiny.
Pod czujnym okiem satelickiego reflektora
powietrze wprawione w drżenie,
niewprawne w obyciu z czułym instrumentem,
dotyka. Wprawia w drżenie.
Oddycha.

Wkrótce nadejdzie wiosna, lecz teraz
jest jeszcze zimno. Mróz ma się dobrze.
Współodczuwamy go w oddechu i na wilgotnej skórze.

I lecą pióra.

Tak kończy się świat.
Teraz czas na burleskę.

Tu, czyli tam

Codziennie przechodzę przez drzwi w murze.
Mur jest stary, z cegły, drzwi odrapane z farby,
drewniane, nieduże.
Pochylam się wchodząc.

Za drzwiami bywa różnie – w zależności od nastroju
i właściciela tej przestrzeni. Wchodzę do ogrodu,
lub do pokoju, korytarza, sieni.

Są miejsca z pamięci, ze snu, z niewydarzenia.
Są znaczenia i bezznaczenia, pełne światła,
cienia, roślin jak u Mehoffera, kamieni
przywleczonych tu przez kogoś i po coś.
Ludzie, których znam z imienia i zupełnie obcy.
Jak w prawdziwym świecie
dziennym i nocnym.

Zdarzenia mają tutaj swój rytm i logikę,
a nieodwracalność jest odwracalna –

jakbym był kimś innym, nikim.

Codziennie chcę się wydostać.
Utkwiłem tu, czyli tam. Chcę i nie chcę
powrotów, niepowrotów.