Wzrosłem i rosłem. Nade mną chmury i we mnie chmury.
Raz mnie paliło to światło z góry, a raz od wewnątrz.
Bywało mroźnie i były buty. Pożar ominął mnie jeszcze łukiem,
ale nie ty.
Lecz rosłem, wzrosłem. Piąłem się w górę, padałem w dół.
Przetrwałem wiosnę, lato i zimę
i jeszcze pół tych wszystkich spraw – szlachetnych kłamstw,
okrutnych prawd.
A kiedy stałem się dojrzały, nadeszły żniwa.