Archiwum autora: goddam

O goddam

Wiara, Nadzieja i Miłość - zawsze w dobrej cenie! Jestem częścią tej samej energii co Ty, więc jeśli brakuje Ci oddechu - oddam Ci powietrze, a jeśli nie możesz znaleźć swojego miejsca - udostępnię Ci przestrzeń serca, w której zapuścisz korzenie.

Uroczystość prywatna, wstęp wzbroniony.

Pan Chichot ma już swoje lata.
Jeździ na wózku i wśród problemów ma i takie,
których samo nazwanie jest obrzydliwe.
Ale Pan Chichot jeszcze się odpycha
i jeszcze oddycha. Pcha i cha, cha, cha
coraz słabszym głosem.

Pan Chichot sporo widział i teraz
jeszcze jedno widowisko ma przed oczami.
Oto za chwilę, tutaj,
spoczną prochy Historii.

Pan Chichot uśmiecha się gorzko.
Dokonało się.
Z nami i obok nas.
Mimo nas i mimo wszystko.

Pan Chichot weźmie sobie nową żonę.
Tym razem pozwoli jej grać białymi.

Bezksiężyce

Zbudowaliśmy domy-ogromy,
mamy tamy i cyber tamtamy.

Rozpętaliśmy burzę i duże
spaliliśmy ogrody. Dziś kłody

popalone w nich rosną,
kwitną dziegciem na wiosnę.

Rozwinęliśmy skrzydła,
przestrzeń nam się wygła.

I bliżej jest nieba niż trzeba.
I nic nam to nie da –

ni igrzysk, ni chleba,
tylko bieda.

Poszliśmy na skróty
w boskie wskakując buty.

Poszliśmy na przełaj
przez piekło i raj.

Teraz stoimy na pięknym pustkowiu
wśród straconych, w umarłych nowiu.

Czytając siebie

Jakiż ja byłem głupi, jak dziecięco naiwny!
Gdyby płacono za to dziecięctwo, gdyby chciano sypnąć groszem
za każdą bzdurkę, bajdurkę, za każdy poroniony płód – byłbym
brzęczący kieszeniami, zacyfrowany na wyciągu z banku.

A jestem jak woda w garnku postawionym na gorącym piecu.
Której z czasem mniej i mniej. I jak ona, rozpaczliwie
wyrzucając pęcherzyki słów, bulgoczę swój ból.

I jest mnie mniej niż pół
w tym naiwym stanie skupienia.

Plany i plony

Wzrosłem i rosłem. Nade mną chmury i we mnie chmury.
Raz mnie paliło to światło z góry, a raz od wewnątrz.
Bywało mroźnie i były buty. Pożar ominął mnie jeszcze łukiem,
ale nie ty.
Lecz rosłem, wzrosłem. Piąłem się w górę, padałem w dół.
Przetrwałem wiosnę, lato i zimę
i jeszcze pół tych wszystkich spraw – szlachetnych kłamstw,
okrutnych prawd.

A kiedy stałem się dojrzały, nadeszły żniwa.

Sprawiedliwość stokrotek

Najpiękniej jest na wiosnę.
Świeże zastępuje spróchniałe, zielone – szare,
morowe – ożywcze, zimne – ciepłe.

Rozmarzają psie gówna, którym obecność czołgów
nie przeszkadza śmierdzieć na wiosnę.

Wkrótce wszystko się wymiesza w jednym wielkim błocku.
Te gówna i ta krew.

Na koniec zakwitną stokrotki.

Trzeba było urodzić się bandytą

Żyję prawie. Nikomu nie wchodzę z butami za skórę.
Przechodzę na drugą stronę, kiedy się da ustępuję,
kiedy robi się zbyt ciasno, wtapiam się w ścianę.
Nie potrzebuję zbyt wiele miejsca, więc nie jest to kłopotliwe.
Nad wyraz rzadko zatruwam powietrze,
najczęściej bywam nieobecny, nie wpisuję się na listy,
nie wypełniam ankiet, nie odpisuję na maile.
Z lękiem odbieram sporadyczne telefony,
nie lubię zakłócać spokoju nawet oddechem.

Jednak oddycham i mówię sobie:
po chuj ty żyjesz?

Dziecko

Nie pamiętać. Nie mieć za złe, nie tęsknić.
Być jak biała kartka. Wciąż na nowo odkrywać,
dziwić się.
To co złe będzie tylko przez chwilę,
to co dobre – bez rozczarowania.
Nie popełniać i nie oceniać,
nie złorzeczyć i nie piać z zachwytu.
Nic, co by trwało dłuzej, niż pomiędzy
otwarciem i zamknięciem oczu.
Mieć swój dom i zgubić do niego drogę,
mieć drogę, ale nie znać celu.
Być wszystkim i pozostać obietnicą
wszelkiego spełnienia.

I choć nazwą ciebie głupcem,
i choc powiedzą o tobie to i tamto,
bedą współczuć, litować się,
wysmiewać,

być szczęśliwym dzieckiem Alzheimera.

Wakat na Kapelę

Przyszedł do mnie wyskrobany Kapela.
A wyskrobany był do cna. Miał:
równo wyskrobany garniak, pod szyją wisiał
zwis męski wyskrobany w ciapki
(a może w cipki).
Obuw miał wyskrobany zamszowy
i fryz skrobnięty zamaszyście.

Kapela cały był wyskrobany stylowo.
Po polsku, po katolicku, uroczyście.

Ale sobie poszedł, nie został na długo,
nawet na kawę nie starczyło czasu.

Jedynie został po nim wakat,
skrobięty naprędce znak czasu.

Obrazki

Zaczyna się od wejścia; im dalej, tym ciemniej.
Nawet świadomość tego, co powiesz,
nie łagodzi w niczym narastającego gniewu.

Więc za drzwiami jest korytarz
z pokojami po obu stronach. Drzwi do nich
pozamykane, każdy to tajemnica.
Pod jednymi struga światła. Wyraźnie po cieniu
widać, że ktoś chodzi.
W prawo i w lewo, do przodu i do tyłu.

Ten pokój interesuje mnie najbardziej.
Nie wiem kim jest ktoś. Nie wiem czym ktoś jest.
Jest z mięsa, czy tylko z kamienia?
Nosi światło, czy tylko rzuca cień?
Ma słowo w ustach, czy twardą grudę?
chce mi coś dać, czy odebrać?

Och, po tym parkiecie musiał przejść
bardzo długi korowód, choć teraz
ktoś świeżo wycyklinował skrzypiącą klepkę.

A dalej, na końcu, ciemność
uporczywie nuci dziecięcą melodię:

W czarnym lesie, czarny lud
strach swój niesie w życia głód
jak się dowie że tu przyszłeś
to cię złowi i zawiśniesz.