Archiwum kategorii: Wiersze

ACTA

Tora! Tora! Tora!
Pozamykać wszystkie fora!

Megaupload, megazłodziej –
tak powiedział ksiądz dobrodziej.

W internecie zamiast fejsów
będzie przybywało pejsów.

Z anonimem lecąc w ślinę
wnet zamienisz się w padlinę.

To pisałem słowem szczerym,
teraz idźcie do cholery!

Nad małym trupem

Co się wydarzyło, a co się nie zdarzyło?
Czyja była w tym wina, a czyjej nie było?
Czy może tak Bóg chciał, albo siła wyższa
od Boga, ojca, matki?

Albo te wypadki, upadki,
zmarznięte odpadki
miały jakieś imię?
Czy były przy nim/przy niej
wszystkie zmysły?

Domysły snuć się będą
w telewizjach, kuchniach, ustach.
Gdzieś się będzie panoszyć
próżny żal, rozpacz pusta,
a nad wszystkim zawiśnie,
jak upiór na drzewie,
odpowiedź na pytanie dlaczego?

Nie wiem.

Nie pytam z cyklu ,, Rozwiewa wiatr ”

Zimowe dni lodowatego nieba
płatki śniegu roztańczone z wiatrem

Nie pytam o jutro

Sople zawieszone na gałęziach sosny
chłodne promienie zachodzącego słońca

Nie pytam o naszą przyszłość

Jeszcze czułe pocałunki
i szybko bijące serca
może starczy miłości

Nie pytam otoczona lękiem

W dolinie bieli i lodu cisza i spokój
jeszcze w nas bezmiar uczucia
lecz gdzieś tli się obawa i smutek

Nieruchomy krajobraz
wzniesiony nad doliną

Nie pytam bo znam odpowiedż
dusza krzyczy z bólu
niemą rozpaczą rozdarta

W zielonym splendorze wiosny
może w czerwonozłotym przepychu
jesiennych barw zapytam
i wtedy odejdę odarta z marzeń
w upalną noc
w diamentowe gwiazdy

Niebo czarne jak aksamit obejmie pamięć
i cichy płacz konającego serca

Nie całkiem limeryk

Pewnego wieczoru w Krakowie jedna Wisia
spojrzała w okno spod powiek – “Dzisiaj
jest dobry wieczór dla ateistki.
Puszczę oko i będzie po wszystkim.”
Teraz już śpi i sen ten jej śni się.

Dach świata

Nie Tybet, nie wyżej nie można,
ale to, co chroni przed niczym.

Skąd spadają nieszczęścia,
bezwolna samotność, pustka
i pojęcia tak straszne, że człowiek
już bardziej mniej znaczyć, niż znaczy
nie może;

gdzie nie ma sensów mniejszych,
bardziej dotkliwych klęsk,
nieurodzajów zagubień
w najszerszych z możliwych
przestworzach;

gdzie jakieś jutro to tylko
wspomnienie nieznanego czegoś,
a jakieś wczoraj jedynie
rozpaczliwa i duszna codzienność.

A jednak jest dach nad światem,
na którym przysiadają ptaki.
W wędrówce od zimy do wiosny,
z nadzieją, z gałązką oliwną,
jak z miłością w dłoniach
matki.

 

Szekspir 2.0

Romeo przelizuje się z Julią.
Potem dwa razy: w usta i w kapotkę.

Nie będzie z tego śmierci,
ale fun jak najbardziej.

Pijany Szekspir gryzie klawiaturę.
Może chociaż Ofelia umrze grzecznie
w przydomowym bajorze?

Rehistoria

Wydobrzały czasy z wojen, z głodu.
Przyszła zima.

Co zostało, zmroziła,
co zmroziła, umarło.
Co nie umarło, to nie umarło.

Wydobrzała Ziemia z ludzi.

Tu i ówdzie przechadzają się dinozaury,
tam świeci księżyc, a tam gwiazdy.

Wreszcie jest po bożemu.

Worek na zwłoki

Czarna folia. Nie przepuszcza powietrza.
Zgrabne zapięcie na błyskawiczny zamek.

W środku znane – ulica, park, rzeka,
wschód słońca, ćwiartka księżyca,
zapach ściółki po deszczu w lesie,
dotyk dłoni, wilgotność języka,
wszystko, co wypowiedziane,
głośny krzyk, nuta cicha.

Niespiesznie, z obawą przed nowym,
ubrawszy rękawiczki z lateksu,
rozsuwam, otwieram przejście.

Z kontekstu wyłania się doznanie
jakby nowe, światło nigdy nie widziane.
I mogę oddychać. Mogę oddychać?

Litość

I choćbym poznał milion słów, a litości bym nie miał
poukładałbym je jedno obok drugiego i wymieszał.
Drogą losową przy użyciu być może jakiegoś sprytnego programu,
tak, że sam byłbym smart and art, jedno obok drugiego,
lub jedno za drugim.

I choćby i tak było, że opisałbym cały świat równoleżnikami sylab,
podzielił go na strefy czasowe południkami zdań –
byłbym jak piołun leśny, albo muszka owocowa.

Teraz jednak mieszkam niegroźnie gdzieś między przyszłym, a przeszłym,
gdzieś między ziemnym, a powietrznym.
Snuję swoją opowieść nie zaprzątając przy tym
ani pieśni, ani skończonych akapitów nieruchomej treści.

Przyjaciel sen

Z wytrwałością sadysty znęca się nade mną.
Już nie jest niespodziewany, więc
przychodzi oczekiwanie.

Z jego dokładnością można regulować oddechy zegarów,
godna mnicha skryby systematyczność i cierpliwość
zawstydzić zdolna kroplę wody, skruszyć skałę.

Co noc siada przy mnie i zadaje te same pytania:
jak ci się żyje, co nowego i jakie masz plany?
Kiedy narzekam – śmieje się;
kiedy jestem szczęśliwy – śmieje się
jeszcze głośniej.
A potem, z politowaniem, wali na odlew w twarz.

Tylko spójrz – mówi twardym głosem psychopaty –
T O ci się nie udało.

Zaraz potem w ułamku sekundy przewijają się obrazy
jakby z mojego życia, choć jakieś inne.

T O jest na samym końcu tunelu, w środku
jeszcze bardziej jasnego światła.