Archiwum autora: Marek Jastrząb

Ulotność…

Ludzie odchodzą z życia. Czas pędzi i razem z człowiekiem porywa wspomnienia. To jakby razem z nim ubywał kawałek nas; jestem zafascynowany Proustem i dlatego powiem za Nim, że wszystkie dzisiejsze wrażenia biorą się z wczorajszych. Nawet tych niewidocznych, dziejących się poza naszymi realnymi odczuciami. I jak On zauważam, że są z nami nadal i jesteśmy w stanie ożywić je w naszej pamięci. Właśnie tam istnieją i mówiąc o nich ocalamy jednocześnie utraconą cząstkę siebie.

Z drugiej strony: pamięć należy do ludzi, a człowiek jest niedoskonały; natura płata mu figielki. Jako że argumentując cokolwiek, trzeba posługiwać się własnym przykładem, rzecz o percepcyjnych figielkach zacznę od tego, ze wiele lat temu oglądałem film. Bardzo był wzruszający i płakałem na nim jak bóbr. Nie mogłem się uspokoić, itd. Ale czas pogmerał w „niezapomnianych” wrażeniach, zweryfikował je i „na dzień dzisiejszy” ni cholery nie wiem, co spowodowało ten płacz, jaki to był film i jakie problemy targały jego bohaterami.

Tego rodzaju historyjki przydarzają mi się często. Rok, może dwa reaguję zgodnie z brakiem sklerozy i dźwięk, zapach, jakieś słowo, pobudzają uśpioną wyobraźnię. Po tym okresie jednak zaczyna się moja wspomnieniowa ślepota i wszystko się zaciera. Ojciec, którego już nie ma, bo czas, biologia, bo naturalna kolej rzeczy, takie tam frazesy, jakie wypowiadamy zanim odszedł, mieszkał w świecie książek. To moi przyjaciele, mawiał. Innych nie chciał.

Patrzył na półki i całymi dniami siedział obok nich. Co wyglądało tak, jakby pilnował, by nie zmieniały należnego miejsca. Od czasu do czasu wstawał, otwierał jedną z książek i czytał jej spis treści.

Początkowo nie rozumiałem, dlaczego ogranicza się do samych tytułów rozdziałów, ale gdy Go zabrakło, zacząłem robić podobnie. I teraz, kiedy jestem jeszcze starszy, a za niedługo zrównam się z nim latami i będziemy jak rówieśnicy, wiem, że skoro czytało się po wiele razy jakąś książkę, nie trzeba wracać do niej, by żyła wciąż: wystarczy przypomnieć sobie tytuły, początki, słowa kluczowe, nazwiska bohaterów, by przed oczami pojawiła się CAŁA książka. To kwestia wyobraźni.

Lecz wiem o tym w sposób dziwny. Bo książek, fabuł, bohaterów, tekstów czytanych niedawno i przed laty, jest we mnie dużo i jak przechodzę obok półek i patrzę na ich grzbiety, SŁYSZĘ je, słyszę rozmowy bohaterów, trzask gałęzi, widzę ich twarze, patrzę, jak siedzą na polanie, w księżycowym blasku i mam wtedy pewność, że warto żyć, gdyż znowu nie jestem sam.

Interpretacja

Do właściwego odczytania twórczości autora konieczne jest poznanie jego biografii,  bo wszystko, co literat pisze w swoim utworze, jest elementem jego życia, fragmentem jego doświadczeń, pryzmatem i filtrem pozwalającym mu na specyficzne spoglądanie na świat. Biografia  pozwala zrozumieć dzieło;  trzeba mieć rozeznanie w przyczynach istotnych zjawisk.  Pozwala też lepiej zrozumieć dzieło autora dzieła. Nowatorski zapis Pendereckiego nie był awangardowym epatowaniem tradycjonalistów, ale został wymuszony powierzchnią stołu w kawiarni, niebieski okres Picassa nie – wyrazem plastycznej intuicji, ale tym, że było go stać na najtańszą farbę (a ona była niebieska), Mrożek i jego cienka kreska tym, że miał wadę wzroku, Gielniak i jego linoryty tym, że pracował w łóżku i nie mógł być batalistą, żółcienie Van Gogha zależały nie od jego estetycznych fanaberii, ale od tego, jakie brał leki.

II

Artysta nie żyje za szkłem, nie można patrzeć na niego li tylko poprzez dzieła, które stworzył, ale należy widzieć go i oceniać na tle czasów, w których żył, wiedzieć, co go cieszyło, bulwersowało, podnosiło na ułudnym samopoczuciu, jakich miał wrogów. Kiedy się o tym nie wie, książki, obrazy, muzyka, zostaną zaledwie książkami, obrazami, muzyką, czymś odrealnionym, wyrwanym z rzeczywistości, martwym i ułomnym, bo niedokończonym, bo fragmentarycznym i uproszczonym jak szkice, skróty, obrysy, projekty: niczego nie wyjaśniają, nie zamykają, otwierają natomiast pandorową puszkę spekulacji, komentarzy, sugerują, zapowiadają, uruchamiają swawolną wyobraźnię przyczynkarzy, egzegetów i interpretatorów. Kiedy się o tym nie wie, nie rozumie się powodu pisania, malowania, komponowania, musu wyrażania się na piśmie, na płótnie, w nutach uporządkowanych w melodię.

Artysta – zblazowaniec

W rozgrywce prowadzonej obecnie, artysta awansował do roli jej nieistotnego pionka i jest elementem dwuznacznej gry o swoje ponure przetrwanie. Jeżeli jego fabularne brykiety nadają się do publikacji, można na nim zarobić. Jeżeli nie, opowiada mu się banialuki o wolnym rynku kultury.

Ich niedoskonały, zgrzebny, fabularny tok i nastrojowy szlif jest ceną, jaką ponosi za utrzymanie się na poetyckiej lub prozatorskiej powierzchni. Podatkiem od zubożenia. Skory do przebywania w ułatwionym otoczeniu, jest w nim zagubiony, a jego przemyślenia -śmieszą, gdyż znajduje się pod paraliżującą presją kryteriów narzuconych mu przez popyt, popyt zaś określa mu ich rozmiar i sens.

Jego spostrzeżenia są drobiazgowo nijakie, a wnioski – lekkostrawne, bezpłciowe i zgodne z przepisami; widząc nieznany i groźny świat, patrzy na niego z ironicznym lekceważeniem, z wyniosłej i komfortowej pozycji człowieka zblazowanego. Po trochu ubolewa nad swoją filozoficzną przewrotką, lecz, z mężnym uporem, cierpi na irytujący i postępujący zanik poczucia proporcji; taktu wobec innych i dystansu do siebie.

Uporządkowany i szczęśliwy bez powodu, zahacza sobą o tereny gładkie, wyżwirowane asfaltem, pięciogwiazdkowe, przejezdne i uregulowane, a jego spostrzeżenia są wprost proporcjonalne do nadkwasoty jego wyobraźni. Sprawia wrażenie astmatyka o żelaznych płucach. Wyczynowca mimo woli. Decyduje się na marszrutę po swoim i cudzym życiu – drogą poprawną, wytyczoną przez bezpieczne, dozwolone, bezkolizyjne sznurki dawno już przetartych, lecz dla niego nowatorskich szlaków.

W odkryciach swoich trzyma się wrażeń przedestylowanych przez rozmaite Podręczniki Życia Przyjemnego, doznań utartych, sprawdzonych i rutynowych, takich, jakie może zobaczyć na grupowej wycieczce, do muzeum, na łono plastikowej przyrody, czy z okna swojego bezołowiowego samochodu.

Pamięć wydarzeń teraźniejszych, pomnożona o pamięć wydarzeń minionych, nie jest to tak zwane jego środowisko naturalne, gdyż jego środowiskiem naturalnym jest – kontemplacyjne dno. Nad uciążliwe zmagania z naturą, przedkłada wygodną, luksusową, szablonową włóczęgę standardowego oryginała.

Emu

Wprowadzenie

Nie zdradzę tajemnicy gdy powiem, że zanim został eremitą, zaliczył wiele przygód. Jak każdy  duchowy kombajnista, dygnitarz powołany do zasiadania i odbierania hołdów, dzieciństwo spędził w  kuwecie dla VIP-ów.  Odkąd porzucił politykę, a właściwie od kiedy polityka zrezygnowała z jego usług, zamknął się w sobie, odseparował się od przeżywania lipnych problemów i począł prowadzić się PO NOWEMU; wiódł życie prawie subtelne, kontemplacyjne, wymuskane ciszą, odkrył, że ma w sobie smykałkę do wrażliwości, jął więc odżywiać się dobrym słowem, przebywać pośród fiolek i pachnidełek, jednym słowem, przepadał być szlachetnym w trakcie zdejmowania majtek.

Ściemnienie

W epoce, gdy ludzie byli szczęśliwi bez sondaży, za siedmioma górami, ośmioma morzami oraz jednym pobojowiskiem, wśród nieprzebytej kniei, z daleka od mieszkalnych sadyb, znajdowało się wysypisko dla niezguł, a w jego mrocznym mroku żył był sobie pewien Żydopustelnik. Co do faktu bycia Żydem, to Pustelnik wielce bardzo bolał nad tym, że jego przodkowie znacznie wcześniej nie wyparli się swojego pochodzenia. Żydostwo przeważnie nigdy nie cieszyło się uznaniem. Żyd uważany był za człowieka wszechstronnie felernego i mentalnego pachciarza. Za podejrzaną figurę, a zwłaszcza – finansowego iluzjonistę, stwierdził więc, że ma genealogicznego pecha; przechrzcił się i odtąd nazywał się WALDEMAR  POBOŻEMU. Nazwisko było dla jego kumpli za długie, więc wołali go – EMU.

Zakończenie

Pustelnik, jak głoszą wołowe przekazy, jest to szaraczek parający się samotnością, osobnik widywany z nieczęsta, lichy w sobie i okrutnie płochliwy. Wywodził się z rodu wybitnie znajdowatego, z dynastii Swawolnych Doliniarzy, ze szczepu onegdaj wędrownych, a teraz osiadłych palantów. W jego żyłach, oprócz   serwatki, krążyła złodziejska krew, a że był flegmatycznej urody, na jego obliczu  malował się kompromisowy,  ironicznie wszechwiedzący wyraz zblazowanej aprobaty człowieka, któremu zwisa i któremu już nie chce się wiedzieć, po czemu łokieć, który skończył z żywiołowością, z wyczuwaniem i odnoszeniem się, który ma gdzieś i potąd wszelkie nieustabilizowane, z każdej strony poprawne dywagacje, więc zaordynował sobie  stateczny tryb życia, przestał bywać na widoku, w zasięgu czyjegoś podniecenia, zerwał z przemieszczaniem się po swoim rozdrażnieniu, z byciem traktowanym jak przysłowiowa menda.

Blisko spokrewniony z chodaczkową arystokracją piastującą władzę, w niechlubnej przeszłości zadawał się z luźną kupą  pieczeniarzy, ze zbrojną bandą zbulwersowanych leserów trudniących się wylewaniem gnojowicy na projektowane autostrady, zajętych pyskowaniem na niby,  zadzieraniem nosa, biciem się w cudze piersi, stawianiem na swoim i uczciwym łotrzykowaniem po gościńcach, ale wyrósłszy, z nieposkromionej zarozumiałości, pychy i szpanowania, zrejterował z hucznego istnienia; zaszył się na bezludziu i od tej pory był nazywany facetem absolutnym, ponieważ zajmował się substancjami lotnymi, figielkowatymi i bardzo nadpobudliwymi o nazwie absolut.

Bunt…

…jest i był miarą postępu; jaki bunt, taki postęp. Lecz bunt uzasadniony zdrowym rozsądkiem. Inaczej mamy do czynienia z anarchią, chaosem, jazgotem, czymś nieustająco mętnym, jak wykład idioty uważanego za guru (piękno słów zależy od epoki; podobnie jak ona, przemija, traci poprzednie znaczenie, wycieka z potocznego użytku i chowa się w archiwum naszej pamięci.

Pociechą i złośliwą otuchą jest to, iż mamy do czynienia z procesem nieuchronnym i nie mającym końca, że i my, zbuntowane kopie naszych rodziców, też wkrótce wejdziemy w poradlony mrok i jak oni dziś, będziemy załamywać ręce nad upadkiem obyczajów. A ponieważ, jak rzekł Grochowiak, “bunt się ustatecznia”, nasi następcy, również reformatorzy słów, przepoczwarzą się w zagorzałych purystów języka, rozemocjonowanych obrońców swojej tradycji i również, jak ich przyszłe dzieci, będą dziwakami wyważającymi nudne drzwi do wykarczowanego lasu.

PS. Bunt jest niekiedy restaurowaniem śmietnika; odnowione poglądy mają czasem stary, lekko zmodernizowany zapaszek, ale, tak czy inaczej, dziura pozostanie “dziurą”; niezależnie od faktu, że moda jest na “wądół”.

KRÓLEWICZ I BUBEL

Wprowadzenie

Na łowieckich bezdrożach królewicza Zagryzka
dnia roku przestępnego
a niesłychanego
rozegrały się wydarzenia dziwne
i niepojęte

Ludzki rozum nie ogarnie
zwykłe ucho nie usłyszy
(nawet ze wzmacniaczem
nawet na gigancie)
Tego co przytrafiło się gdy pojął
że jest sam na sam z głęboką fosą
i nie ma dokąd spadać

Niedorozwinięcie

Zamek warowny
krucjatowy i rycerstwa pełen
drużyna wiernych obwiesiów
wszelakie dobro
podreptało w niebyt

Oto Zagryzek ujrzał się w nieszczerym polu
w dziadowskim barachle
bez rączej chabety
waciaków karbowanych złotem rozmaitem
dowodu na istnienie
miecza – szparkosiecza
i wąsów na medal

A doklousia kwitły przezacne uroki
bujne rozmaryny
łąki wymarzone
spowite brzęczeniem
nieludzko wielgachnym
więc kwiaty i pszczoły
wielkie jak on mikry
i ptaki bezwstydne
rozśpiewane w locie
.

Zapowiedź epilogu

Trudno uchacha
rzekł stężałym głosem
(a głos w gardzieli miał mocno chrypiaty
serdecznie ściśnięty i z żalu roztropny)

Mogłem być królewiczem
to i za łajzę oblecę

Epilog

Wtem z przeciwnej strony
usłyszał tętenty
bułane rumory spieszące mu w sukurs
a na chyżym rumaku
w bereciku z piórkiem
gnał – wypisz wymaluj – Zagryzek cacany
morduchna  zawzięta istny powtórzeniec
golony w kółeczko!

W tych samych wąsach
i tym samym sieczem
a za nim i przy nim
tak samo wierna drużyna wiedźminów
podobnie śmigłe giermkowe orszaki
uchylne w  siodełkach rozchrzęszczone w pędzie

.

Zagryzek początkowy, bezdomniak z kuszą na banalnych ludzi, w łachmaniarskich ubiorach, czapkując lustrzanemu po matulę ziemię, w te pędy jął błagać go o wybaczenie, że w porę nie poznał  siebie sprzed podróby, podczas gdy wiadomo ( wszem – wobec i każdemu z oddzielna), że jak świat światem, a dziad dziadem, żaden, choćby nawet był z grzecznego kruszcu, nigdy nie będzie za długo panował, co wykrztusiwszy zaszurgotał sobą i poszedł na swój kraniec świata.

Skomlidusza

Kiedy nie mam ochoty
na bagienne rozmyślania
zabieram się za nie właśnie
Wtedy wychodzą mi najlepiej
wtedy moje rzewne wspomnienia
są jak najbardziej wyraziste
wtedy otwieram okno  z chłodną ciemnością
i wyobraźnię na pół pełny max
rozsiadam się do strojenia głębinowych min
I tak przechodzi do mojej historii kolejny  dzień
Dzień wolny
pochmurny
gradowy
gdy z oddali dociera do mnie
że wyłączono mi prąd
odcięto gaz
telefon przestał istnieć
w przedpokoju
przeniósł się na kanapę
do sublokatora
zastrajkował
oświadczył
że do chwili uregulowania rachunku
nie będzie mu się chciało dzwonić
że bezwarunkowo musi sobie odpocząć
poukładać w membranie
kim jest dla mnie
i jaka jest
psia jego mać
rola u niemowy
Och
jaki ze mnie biedaczłowiek
telefon nie działa
wyjść nie mam dokąd
bo noc
a na ziewanie zabrakło mi pary

Marek Aureliusz

Przedstawiona przez niego natura wydaje się trwać w uporządkowanym ruchu. Tchnie zrozumiałą i nieuchronną przemianą. Forma istnienia, to pojęcie względne, ulotne i przejściowe. Dobro jest złem. Nie ma różnicy, ani jakim się jest, ani przez jaki czas. Ludzie, zwierzęta i przedmioty, ulegają transformacji. Więc nie ma czym się przejmować, nie ma o co zabiegać. Życie, niezależnie od naszych usiłowań, i tak nam wytnie swój kawał.

Łaskotanie kilofem

Mam dziwne wrażenie, iż aluzyjne lata, np. Przybory, odkicały w siną dal i jesteśmy uczestnikami KULTURY Z GRUBEJ RURY. Dowcip zmienił się w dowcipasa i bez słów mało cenzuralnych, nie ma wica.

Kiedyś starczyła aluzja i publiczność reagowała bez instrukcji. Wystarczyło połaskotać piórkiem, by był niegłupawy śmiech. Aktualnie łaskotanie – odpada, bo żeby dowcip był zrozumiany, trzeba palnąć widza kilofem i podłączyć do guzika z aplauzem. Podobną, negatywną subtelność dostrzegam nie tylko u kabareciarzy – dresiarzy, ale i we współczesnym kinie (dennej) akcji: trup ściele się gęsto, a im więcej nieboszczyków, tym lepsza oglądalność. Drzewiej, w latach A. Christie, kryminalna fabuła trzymała w napięciu za pomocą jednego trupa. Teraz  „pojedynczy” nieboszczyk jest z lekka banalny; musi być wiele i to z nieodzownym pokazywaniem krwawych jatek, latających flaków i gotowanych czaszek.

Wrażliwość łaskotania kilofem, to norma. Nie to mnie jednak najbardziej niepokoi, żeśmy się mentalnościowo skiepścili. Oburza mnie rechot ludzi z mojego pokolenia. Ich przyzwolenie na intelektualne dno.