Nie dlatego, że przeciekło między palcami,
było to życie jak woda. Wdarło się
szczelinami, wąskimi strużkami
i rwącym strumieniem, potokiem
w tę dolinę gdzie mnie podrzucono.
Było jak woda, może było wodą?
I pod kamieniem, spod kamienia, kamień
toczyło nie wiedziawszy po co,
bulgotało w kipieli, pędziło w dół w odmęt.
Czasem dyszało dyszkantem,
czasem burzyło się gniewnie,
czasem bez potrzeby,
a czasem potrzebnie.
Teraz bez powodu – choć może wcale
nie trzeba jej, czyli mu, powodu, może
dlatego, że po prostu taką ma naturę –
zanosi się na zmianę.
I kto wie gdzie, na jaką ziemię
i spod jakiej gwiazdy kapnie,
wytryśnie, wypłynie?
Ale najpierw zamieni się w mgiełkę,
obłoczek ostatniego oddechu.