W bezosobowym do Seraju, w przedziale, w którym nie zasnęli
jechali razem bez biletu, a może wilczy bilet mieli?
Nie spali wcale w tej podróży, a ona wcale się nie wlekła.
I rozmawiali o bagażu, o swoich kufrach wziętych z piekła.
Za oknem nocnym, czarnym jak noc, przebiegał kontur za konturem.
On jej podawał z jabłka jabłoń, ona mu była konfiturą.
Od stacji niebo poprzez czyściec, od ziemi dzikiej do plaż nieba
pędziły tory pod wagonem i przemijały stare drzewa.
A kiedy świt rozjaśnił pejzaż, który się dotąd skrywał skrycie,
to odkrywali bez wyjątku – swoje nawzajem smutne życia.
On był skąd? Nie wiem, a skąd ona? Czy to był mąż i jego żona?
Czy może tylko przez przypadek zechcieli w tej podróży skonać?
Na stacji Seraj, w pełnym słońcu, gdzie na peronie nikt nie czekał,
nie wysiadł nikt z pociągu w końcu, bo i ten pociąg nie dojechał.