Bunt
Bez filozofii nie ma literatury. Filozoficzna, poszukująca i odnajdująca, bo twórcza myśl, statek przycumowany do życia, żaglowiec kołyszący się w przystani, stała więź z otaczającą przeszłością, wyraźna, między i ponad pokoleniowa symbioza ludzkich poszukiwań, azyl, schronienie przed obskurantyzmem i jego wulgarną ofertą, a zarazem ciągłość w zachowaniu tradycji, a zarazem – nieodwracalna miłość do ukazywania prawdy, to prawda sama w sobie, lecz nie sama dla siebie. Niekiedy teoretyczna, czerpana z nieuchwytności, lecz jakże często wzbogacana i mnożona o i przez modyfikację dostępnej wiedzy. To rewizja dotychczasowych twierdzeń, konieczny, dobroczynny atak na poglądowe zielsko, chwasty i toczące je pasożyty z komunałów, dla nielicznych zaś – literatura dojrzała, więc odkrywcza. A jednocześnie – worek z dogmatami, nieprzyswajalny mętlik przypuszczeń bez dowodów. Mniemania na wyrost i wątpliwe diagnozy wywleczone z nierealnej rzeczywistości.
*
Z potrzeby uszczegółowienia, doprecyzowania nieznanych pojęć do znanych faktów, z troski o formę i treść formułowanych idei, powstawały różnorodne protezy ułatwiające kuśtykanie po własnym rozumie: rozmaite retro, neo i postmodernizmy.
Wielopostaciowy, eklektyczny, kundlowaty wiek XX naniósł do współczesnej filozofii sporą ilość poznawczego mułu: wypośrodkowanych, a z pewnością nie bardzo ze sobą zbieżnych doktryn. Podejmował się kompromisowych, pośrednio mądrych prób naukowego scalania, zunifikowania metod stanowiących rzeczywistość opisaną przez wieki wcześniejsze, zwłaszcza przez pozytywizm poprzedniego i jego zdumiewające minimalizowanie własnych niedosytów. Jednakże miast ujednolicenia systemów, osiągnął w nich jeszcze większe dysonanse, dalsze ich rozproszenie, co w rezultacie wydało, na realny świat, falangę dzisiejszych profetyków luzu, nicości i zwisu, co odznaczyło się arbitralnym podważaniem jakiegokolwiek poglądu na cokolwiek [przy jednoczesnej niezdolności do zastąpienia go lepszym], rozgorączkowaną gonitwą pośród bezliku i bezładu stratowanych wartości, owczym biegiem po konceptualną zadyszkę i zabawnym nadawaniem nowomodnych nazw dla „staromodnych” problemów.
*
Tak jednak było zawsze: przemijało życie i świat zaczynał wyznawać inne wartości. Ani lepsze, ani gorsze, tylko nie te, które były dla mnie ważne. Na tyle istotne, bym się w nim orientował. To jest wiedział, w czym rzecz.
Ale teraz wiem coraz mniej i podobnie jak Tadeusz Borowski w opowiadaniu „Kamienny świat”, ze zdziwieniem patrzę na otaczającą mnie rzeczywistość. A zdziwienie to prowadzi mnie do fascynującego opowiadania Marii Dąbrowskiej – „Tu zaszła zmiana”. I myślę wtedy, że autorzy tej prozy ustąpili miejsca ludziom, którzy, nie mając o nich pojęcia, nie tęsknią za nimi, za ich przerwaną twórczością, za tekstami budzącymi niegdyś ożywione polemiki, prowokujące do wymiany zdań, mądrych często, a często – zacietrzewionych i akademickich.
Uświadamiam więc sobie, ilu pisarzy, malarzy, muzyków przeszło na drugą stronę i ogarnia mnie smutek. Z melancholią patrzę na wydłużającą się listę nieobecnych. Wspominam, ilu umarłych wywarło na mnie wpływ, weszło w częścią mnie, a ilu jeszcze zapadnie w mrok. Lecz póki jestem, są! Są w ciemność i stało się beztroską niepamięcią tych, których już nie rozumiem i którzy nie zdają sobie sprawy, że też się zestarzeją i następne pokolenia też odwrócą się od nich i też nie będą podzielać ich pasji.
Nastanie się kontredans mód. Obowiązek wyznawania odkurzonych idei. Dzisiejsze staną się śmieszne, bo obecne bunty rozstaną się z życiem po to, by mogły narodzić się kolejne. I tak po kres; zawieszenia i odwieszenia, chimeryczne powroty do łask i cykliczne obalania przeszłości, bumerangi i odkrycia, maniery i style, tropy i tendencje, gusta i guściki, Barok i Romantyzm! Co jest w pewnym sensie sprawiedliwe i do pewnego stopnia słuszne. Gdyż, jak rzekł Grochowiak, „bunt się ustatecznia”.
*
Owi współcześni reformatorzy słów, przepoczwarzą się w zagorzałych purystów języka, rozemocjonowanych obrońców swojej tradycji i również, jak ich przyszłe dzieci, będą w ich oczach dziwakami wyważającymi nudne drzwi do wykarczowanego lasu. Lecz dosyć to marna pociecha: bunt jest i był miarą postępu; jaki bunt, taki postęp. Wszelako bunt powinien być uzasadniony zdrowym rozsądkiem. Inaczej mamy do czynienia z anarchią, chaosem, jazgotem, czymś nieustająco mętnym, jak wykład matołka uważanego za guru. W tym przypadku bunt jest restaurowaniem śmietnika; odnowione poglądy mają czasem stary, lekko zmodernizowany zapaszek, ale, tak czy inaczej, dziura pozostanie “dziurą”; niezależnie od faktu, że moda jest na “wądół”. Bo piękno słów zależy od epoki; podobnie jak ona, przemija, traci poprzednie znaczenie, wycieka z potocznego użytku i chowa się do archiwum pamięci.
Przenikanie i odchodzenie
Za każdym razem, gdy zabieram się za szukanie najświeższych wiadomości, czynię to z lękiem. Szczególnie ostatnio, czytając powiadomienia o śmierci znanych, uznanych, wyciskających na mnie piętno. Czynię to z obawą, bo nie wiem, co znajdę. W zastraszającym tempie ubywa mi znanego świata, a na dodatek razem z nim obumierają we mnie – oczekiwania; mam wrażenie, iż za często odchodzą ludzie szlachetni, a na ich opuszczone miejsce wskakują komiczne figurki z kreskówek. Wymykają się z istnienia takie potęgi, jak Kapuściński, Herbert, Lem, Gombrowicz, a zamiast nich do gramolą się do istnienia przypadkowi eksperci od oceny dorobku.
Pośmiertne milczenie rewelatora, wyzwala bezpieczną agresję jego szemranych komentatorów. Za życia podtruwali go jeden przez drugiego i rzucali nim o ściany, a gdy już go nie ma i nie może się bronić, jak jeden mąż, z furią dowodzą, że kochali go bez pamięci już wtedy, gdy go jeszcze nie było na świecie…Mnożą się więc figury pełne wazeliny w piórze, a z nieistnienia podnoszą się odpychające skrzaty starające się oberwać bodaj cętkę z jego gronostajowego płaszcza. A niekiedy bywa odwrotnie i jak w przypadku Miłosza, rozpoczynają się orwellowskie DWIE MINUTY NIENAWIŚCI: Skałka, Wawel, czy pod płotem? Zaczyna wytykanie, pomawianie, deliberowanie i w antrakcie sugestywny szepcik: JA BYM TO ZROBIŁ LEPIEJ. A teraz dochodzi narodowa pogwarka o Szymborskiej. Do dyskursu mobilizują się dywizje oszołomów odrąbanych od wiedzy, choćby od faktu, że Stalin strzelił racicami przeszło sześćdziesiąt lat temu, a Szymborska w latach pięćdziesiątych wystąpiła z PZPR i dawno już przestała wielbić potwora. Tu przypomina mi się powiedzenie Fredry: „znaj proporcje, mocium Panie”. I ta przaśna sarabanda rozpiszczy się znowu. Znowu powstaną obozy. Będą zwolennicy i z kanalizacji wychyną tępe mordy kulturalnych trolli. Jak z jazgotem wokół Kapuścińskiego: donosił czy nie i ilu ludzi utłukł swoimi książkami.
PS coś w tym jest: „Gdyby ludzie mówili tylko o sprawach, na których się znają – na świecie byłoby bardzo cicho.”
Giovaannni Guareschi