Uważam, że kiedyś było bardziej cacy. Nic mi się nie chciało i nikt się nie czepiał. Teraz jednak nie tyle lubię uczestniczyć w życiu, co patrzeć, jak innym się ono kręci, bardziej słuchać z niego reportaży, niż brać w nim udział, puszczać się na myślenie o tym, czego nie ma, niż zastanawiać się, co by mogło być.
Czasem, gdy mnie ktoś naciągnie na połówkowe zwierzenia, nie wiem, co powiedzieć: jest mi niewyraźnie jakoś i ciut źle. Wolę nie wieszać się przy tamtych wspomnieniach, ściemach i jojczeniach do lustra. Chcę widzieć niebo, chmury, wiosnę, a jako że posiadam okno z widokiem na rodzinne miasto, dostrzegam to i tamto od nowa, i ze zdziwieniem obserwuję zachodzące w nim zmiany. Niektóre na lepsze, niektóre na takie sobie. Albo lubię siedzieć nocą, przy biurku, gdy świeci żarówka i przeglądam albumy. Jest mi wówczas pomalutku i zgodnie z przepisami. Ale kiedy mnie ciśnie, lecę do starych znajomych, by się pozwierzać, wypłakać w jakiś zaprzyjaźniony makiet. I wtedy wracają obrazy, jakieś strzępy, zmiotki, ulotne, migawkowe…