Nasza miłość
nieskalana czysta
ognisty żywioł
spieczona słońcem połonina
bieszczadzkich bezkresów
Rzucasz pochodnię
na moje serce
Rozkwitam pod dotykiem
twoich dłoni
i kurczę się w embrionalny kształt
lichego szczęścia
Nasza miłość
nieskalana czysta
ognisty żywioł
spieczona słońcem połonina
bieszczadzkich bezkresów
Rzucasz pochodnię
na moje serce
Rozkwitam pod dotykiem
twoich dłoni
i kurczę się w embrionalny kształt
lichego szczęścia
Zimowe dni lodowatego nieba
płatki śniegu roztańczone z wiatrem
Nie pytam o jutro
Sople zawieszone na gałęziach sosny
chłodne promienie zachodzącego słońca
Nie pytam o naszą przyszłość
Jeszcze czułe pocałunki
i szybko bijące serca
może starczy miłości
Nie pytam otoczona lękiem
W dolinie bieli i lodu cisza i spokój
jeszcze w nas bezmiar uczucia
lecz gdzieś tli się obawa i smutek
Nieruchomy krajobraz
wzniesiony nad doliną
Nie pytam bo znam odpowiedż
dusza krzyczy z bólu
niemą rozpaczą rozdarta
W zielonym splendorze wiosny
może w czerwonozłotym przepychu
jesiennych barw zapytam
i wtedy odejdę odarta z marzeń
w upalną noc
w diamentowe gwiazdy
Niebo czarne jak aksamit obejmie pamięć
i cichy płacz konającego serca
Biały opłatek
w twej dłoni drży
a w moich oczach
rosa czy łzy
Przygarnę miłość
do moich ust
w ramionach słońce
i szczęście tuż
A czy spełnione
odpowiedz mi
nie wiesz — czy rosa
czy tylko łzy
Nasza wigilia
i słodki czas
kolędy nuta
zostanie w nas
Na krańcu świata
nasz wspólny dom
w marzeniach lata
zostaje on
Kiedy opłatek
w twej dłoni drży
a w moich oczach
rosa czy łzy
Położyłeś mnie na ofiarnym stole
zgasiłeś mój blask
Bezpieczna mgła
opadła z jesiennym deszczem
na puste pola
Roześmiała się noc
czarodziejka złudnych nadziei
zadzwoniła martwa cisza
Co mam Tobie jeszcze dać
za małą nutę słodkiej melodii
by powróciła nasza pieśń
i znów rozkwitły czerwone róże
Już nie mam nic
zostały tylko sny
Wymyśl ze mną
wędrówkę słońca i księżyca
by ciepło i światło nadziei
ogrzało myśli
Idż do dziewięciu wzgórz
gdzie druidyczne rytuały
stanowią esencję
niesamowitej całości
a wielkie skaliste twarze
majaczą czerwonym
odcieniem
Pragnę tylko ukojenia
czarnej gałązki
pośród kamieni
Chcę zmierzyć się
z ciemnością
Skazana na miłość
samotnie rozdzieram mrok
i tworzę nowy świat
by już nie wracać
utartym szlakiem
w twoje ramiona
Odejdę od lustra
stanę w ciszy
Rozjaśnię mrok
pachnącą różą
przywołam twój cień
Rozpędzoną miłość
przygarnę
Zatrzymam się dla ciebie
i znajdę swój świat
Umierają w ciszy
młode brzózki
na chwałę kościoła
na pociechę posłusznych
opętanych dusz
zagubionych w dogmatach
i pustych frazesach
pięciu przykazań
Złośliwą nutą
graną naturze
u lata bram
gdzie wiosna
zakłada podróżną suknię
i z torbą skowronków
przewieszoną przez garbate ramię
odchodzi zapłakana deszczem
Umierają w ciszy
młode brzózki
na chwałę kościoła
na pociechę dusz
zjednoczonych w procesji
bałwochwalczym uśmiechem
szczęśliwych
Wędrują do ołtarzy
gdzie konają listki
gasząc blask słońca
u lata bram
Zdążyłam do Ciebie
ostatnia chwila
trudne minuty
iskierka nadziei
na szczęście
Twoja ręka bezwładna
jeszcze ciepła
a już taka blada
Kocham Cię Mamo
ból rozrywa serce
rozpada się czas
drobne kawałki
mojej nadziei
rozsypują się
na białej pościeli
Kocham Cię Mamo
wyszeptałam
nim płacz zdławił
słowa
w ostatnim oddechu
Przemykają zdarzenia
przemijają chwile
bez cierpienia i radości
odchodzę w sen
chłodna na miłość
zasypiam
Poranek witam
cieniem dawnych myśli
Pełzają złudzenia
pod butem obojętnego
czasu
Prawda o szarym świecie
zgasiła lot
tęczowych motyli
Resztki kolorowej tęczy
odeszły donikąd
Wykrzywionym uśmiechem
leśne licho zakamuflowało
tańczącą szarańczę
Zielonym cieniem
okryło stopy
łagodząc udręczone
myśli w dziewiczym
śnie