Przez chwilę

Wciąż nowi idą noga za nogą,
przekraczają progi, znikają za drzwiami.
Nie tak jak kiedyś tłumnie i masowo.
Rozproszeni po miejscach,
rozsiani po czasie,
przechodzą.

Znajome twarze, nieznajome twarze.

Zawsze przedwcześnie i zawsze nie w porę.
Ciągnie się za nimi cichy welon smutku.

Druhny go unoszą, otrzepują z kurzu,
oddają co cesarskie, co boskie, co ludzkie.
Jak cień podążają, jak ciemność tężeją.
Miarowo, bezbłędnie pochłania ich wieczność.

Jakże dobrze jest obok tego korowodu
stać, patrzeć.
To oni, im, jemu,
nie nam się zdarzyło.

Jakże dobrze jest śmiać się,
choć czasem
na siłę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *