Była piękna jak bestia, ta moja
przedwcześnie zaniechana eufonia.
Jej żarłoczność pochłonęła szelest nocy
zamieniając zwyczajny skowyt w gardłowy ryk.
Krople bezksiężycowej zawieruchy
roztrzaskiwały parapety i framugi,
malowały się bezbarwnymi łzami
na policzkach szyb.
Poświata na podłodze, zachodząca na ścianę,
ogarniająca pazurami niedoczytaną biografię Jamesa Deana,
migotliwie rozdrapywała opisane fakty na stronie parzystej.
Nieparzysta pozostawała w ukryciu.
Wiatr rwał ostatnie liście z konarów drzew,
a Little Bastard niepokornie kontrował ostatni zakręt.
Poza tym panowała jako taka cisza,
nie licząc tego dudnienia i nadchodzącego jak grzmot
jęku blach.