Miałem sen. Do dzisiaj nie wiem,
czy ona była tą Anną, czy ja
tym Kareninem.
Sen był o tym, że było to dawno,
a śnił mi się wczoraj, albo może jutro.
Słońce nie było gwiazdą, ale dziurą
w niebie.
Wciągało mnie w ciemność,
albo w ciebie?
Rzecz działa się na scenie
ze spróchniałych desek.
Kiedyś były trumnami
tragicznych kochanków.
Na widowni zasiadły kartki z kalendarza,
Podpalały się namiętnie spopielając ciszę.
Jeszcze teatr nie spłonął,
jeszcze czas nie stanął,
jeszcze nikt nie powiedział,
że śmierć nie istnieje, a miłość
urwała się nagle, jak życie w pół taktu.
Bo taki sen miałem i do dzisiaj nie wiem,
czy ona była tą Anną, czy ja
tym Kareninem.
Jedną Annę mam… kiedyś była moja (nasza), teraz jest swoja. I nie niczyja, ale… ja nie o tym.
To piękny sen, mimo wszystko…
Niewiele mi wiadomo, ale niepewność jest w porządku, chyba…
Mam jednak pewność, że “Anna i ja” bardzo mi się podoba
(chociaż, myślałam nad tym prawie trzy miesiące).