Wyhodowała sobie pustynię, której nikt nie czyta –
skorpion i gorzkie słońce, piasek w kolorze miodu,
niedomknięcie powiek, chłód zachodu, noc czarniejsza
niż ciemność – wokół pusto, nawet śladu dzieciństwa.
Jeszcze będzie próbowała słoną wodą podlewać ostatnie nasiono,
jeszcze będzie próbowała cokolwiek ocalić, jeszcze spojrzy
za siebie, ale nic nie zakwitnie
w ogrodzie ojca dla niej.
Wyhoduje sobie skalne przestworza, mury wysokie, granie –
odczyta z nich co jest do odczytania w tej ciszy, potem
zejdzie lawiną jej bolesny orszak, usypie kurhan nad dniami,
pokaleczy ziemię i nieba, prosto w stalowe chryzantemy chmur –
wspomni, lecz będzie tam tylko niejasny obraz gór,
świat, który spiętrzył się dla niej, a potem runął.
Bardzo prawdziwe.
Chciałoby się napisać o słowie, o tym, że napisane i oddane – jest, że w mocy słowa jest słowem podnosić, ale i zabijać, że …
Ale autor o tym wszystkim wie…
i pisze prawdziwe wiersze. One żyją.