Łątka dzieweczka siada na źdźble trawy.
Nie rozkołysze cieniem, nie nagnie do ziemi,
muśnie ledwie błękitem, struną drgnie
i zniknie jak i my znikamy. W słońcu,
do którego oczy nie przywykły, czają się
omamy. Rozcina je kos skrzydłem jak brzytwą.
Struną drgnie, lecz dźwięk żaden, ledwie
bzyk, ledwie przez moment zdaje się
że słychać. Błękitem oczu dzieweczki
widziany świat – bywa, że piękny –
nim ciemność się stanie, w pełnym słońcu,
lub w cieniu, który nam nadejdzie.
Łąka jest tuż pod lasem, przez nią
płynie rzeka. Czasem wychodzi z drzew bestia,
żłopie chciwie wodę. Nad tym wszystkim
chmury (jakże purpurowe o zachodzie, jak liczne
o świcie) uważnie przetaczają chłód nocy.
W rozkwicie szaleją kwiaty, wiatr zrywa
kaganiec śmierci. Kos spada na głowy.