Wyobrażam sobie, że napisałem opowiadanie i choć można się z tego uśmiać, zostało wydrukowane. Zakładam, że ktoś je przeczytał. Zachęcony, biorę się za kolejne, tym razem świadomie, wierząc w potrzebę jego napisania, no i w to, że pokrzepi mnie na znaczeniu. Jednak następne też było do chrzanu. Zacząłem pisać trzecie. Też o niczym, ale z mile widzianą pointą. Pointa, razem z opowiadaniem, znalazła się w druku i otrzymałem, na początek, wiązankę słów z otuchami.
Wyobrażam sobie, że nabrałem ochoty do istnienia w modnym kolorze, a profesja wziętego nudziarza zaczęła mi konweniować. Przejęty sodową rolą, wziąłem się do pisania kobyły. Ale powieść w wydaniu bufona ma swoje za uszami: atrakcyjny wątek, miłosną i koniecznie trzymającą za grdykę akcję, obleśnie żwawą i o społecznym wydźwięku, dużo wyczynowego seksu, egzystencjalnych muld, pomarańczowych zachodów słońca na tle westchnień i niedostępnych gór, romantyczne pogwarki z najstarszymi góralami, bosymi filozofami zmierzającymi do życiowej prawdy przez piach po szkle, frazesowe kontenery ze starymi śpiewkami, rozterkowy zawrót głowy, sława, chwilowo modne znajomości, listy ze stekiem gratulacji, telefaksy od rozdzierających cudze szaty nad nie swoimi upadkami, jakieś monstrualnie skąpe honoraria, a wszystko nafaszerowane troską o człowieka, spreparowane tak, by wyciągnąć z pióra następny przekaz.
Zgodnie z przepisem na rewelację, wziąłem się za tworzenie fabularnego pieścidełka. Powiedziałem sobie, że jeśli taka liryczna fujara jak X, mógł zmajstrować “Przygody Y w Z”, to tym bardziej ja, którym sporo chwil odślęczał przy czytaniu Jaspersa, Fromma i Blablaka, ja, który, nie chwalący, znam Cendrasa na wyrywki, a w małym palcu mam wszystkie nie napisane utwory Nabokova!
Obecnie, już po publikacji dzieła, które okazało się takie tam i było nieźle ambitną ramotą, jeszcze jedną książką, jakby powiedział Cortazar, uważam za minus powieści fakt, że w ogóle trzeba ją pisać. I dlatego wolę wyobrażać sobie, że napisałem opowiadanie, którego nikt nie przeczytał.
ojżesz Ty! jakbyś siedział w mojej głowie…
ileż to razy właśnie “wyobrażałem sobie”, że napiszę książkę, powieść na miarę “Ulisses’a”, bądź “Stu lat samotności”; ileż razy będąc w księgarni zastanawiałem się: po co? komu potrzebna jest jeszcze jedna książka?; ileż razy wreszcie porzucałem te myśli….