Poeta, prozaik, twórca jakiegokolwiek formatu i w jakimkolwiek gatunku, nie może być człowiekiem cichym, nie powinien siedzieć jak mysz pod miotłą, bo jego obowiązkiem jest REAKCJA. Natychmiastowa odpowiedź na zło, wredotę, społeczny tumiwisizm, na etyczny autyzm. Ponieważ każdy tekst, obraz, muzyka i.t.d., są to jego ilustracje rzeczywistości. Jego prywatne próby zinterpretowania otaczających zjawisk. Zjawisk bolesnych niekiedy, a niekiedy po prostu – głupich. Nienośnie, irytująco bzdurnych.
Twórca nie może przechodzić nad nimi w sposób obojętny, nie może mieć bezszmerowych poglądów na to, z czym się styka. Jeżeli nie reaguje na coraz powszechniejszy kulturowy idiotyzm, jeżeli utrzymuje się w mniemaniu, że go on nie dotyczy, to może warto zapytać, co i dla kogo tworzy. A także, po co tak czyni. I czym się różni od ludzi chorych na społeczną znieczulicę. Od ludzi – kibiców własnego istnienia, od ludzi prześlizgujących się przez życie.
Nieprzypadkowo powiedziałem o OBOWIĄZKU. Twórca ma OBOWIĄZEK pokazywania odbiorcy, jak jest. Powinien go niepokoić, zachęcać do sprzeciwu wobec absurdów, wrzeszczeć, a nie usypiać, krzyczeć, a nie popiskiwać. Twórca musi być aktywny, iść pod prąd sezonowo słusznych mód. Być kontrowersyjnym penetratorem otoczenia, opozycyjnym burzycielem konwenansów.
Autor nie istnieje bez odbiorcy. Jeżeli twórca pozbawi go możliwości rozmowy ze sobą, zamknie się w intelektualnym kąciku, w swojej kapsule ciszy, spokoju i martwoty, to do kogo trafią jego dzieła?
Kultura nie znosi próżni: jest nieprzerwana i ciągła. Wyobrażmy sobie, że wszyscy twórcy nagle zamilkli. Piszą, malują, komponują, ale do szuflady. Bytują po niszach i zakamarkach, po piwnicach, enklawach i bezludnych wyspach, a ich głos dociera do niewielu. Do garstki potrafiących czytać, myśleć i udawać, że jest klawo. Ale do tych, co nie czytają, nie potrafią sklecić jednego zdania bez słowa na k., do tych, co mają gdzieś całe to zawracanie gitary z myśleniem, dotrzeć nie umieją. A niby kto ma do nich dotrzeć, skoro wolą schować się w czarownej dziurze? W wieży z kości słoniowej? Po kloszem własnych spraw? A kto niby ma im ukazać inne światy, niczego sobie horyzonty, marzenia i szczytne cele, skoro wszyscy zaczną być eremitami? Skoro wszyscy odwrócą sie od nich i postanowią przymykać oczy na lawinowe durnowacenie całych pokoleń? Kto im uświadomi, jakie wartości, jakie ideały są ważne w życiu każdego człowieka, o co chodzi w tym szczurzym, agresywnym wyścigu po zadyszkę, zawał i kasę? Moim zdaniem wycofanie się z aktywności, ucieczka w szukanie wytłumaczeń dla swojego przemęczenia, zgoda na to, co jest, przyzwolenie na degenerację pojęć, to kapitulanctwo. Cisza dobra jest na wywczasach, na urlopie dla frustratów rojących o wlezieniu do jamy ze świętym spokojem. Natomiast dla wyczerpanych obserwacją dzisiejszego rozpadu ducha, dla zdegustowanych współczesnymi konwulsjami, droga jest określona przez POWINNOŚĆ TWORZENIA. Bo twórca jest nim po to, by dawać swój głos. Bez wyrażania swoich zapatrywań, nie egzystuje. A daje go poprzez dzieła. Udane, złe, ale przykrojone na miarę swoich możliwości. Zaś gdy milczy, przechodzi na wewnętrzną emeryturę i stoi z boku.
*
Wyobraźmy sobie miliard identycznych indywidualistów, miliard prototypów jednakowo ubranych w jednakowe czapki z daszkiem do tyłu. Wyposażeni w podobny gust, sylabizujący te same reklamy, szyldy i płaskie kolorówki, wychowani w medialnym maglu, w kulcie kasy i cwaniactwa, edukowani na komputerowych grach, na pirotechnicznych filmach kopniętej akcji, na brykach lub ściągach, wchodzą w świat i od tego momentu biorą udział we własnomózgowo sprokurowanym absurdzie: jako dorosłe egzemplarze, zasiadają na stanowiskach zwędzonych wapniakom.
Przystępują do rządzenia, panowania, do decydowania o słuszności poglądów, o których nie mają pojęcia. Ustanawiają swoje prawa. Wprowadzają swoje normy i denne przepisy. Biorą się za troskę za rodzinę, za edukację, w której nie chodzi im o podniesienie poziomu nauczania, ale o jego obniżenie, o to, by następne pokolenie było głupsze od nich. Tak znikają złudzenia.
Internet umasowił nas. W Australii, czy w Papudrakowie Dolnym jest silna reprezentacja indywidualistów. Dla mnie indywidualista, to człek niepowtarzalny, oryginał zbudowany z niestandardowych zapatrywań. Facet (lub facetka) umiejący uzasadnić swoją odrębność. Ale, na nieszczęście, zamiast dysponować statystycznie wąskim „areałem” indywidualistów, z każdym rokiem przybywa ich coraz więcej. W miarę powiększającej się liczby komputerowej sieci, rośnie liczba oryginałów. Lecz są to indywidualiści JEDNAKOWI.
Ps.
Julia Hartwig odpowiada na pytanie (Donata Subbotko -“Duży Format”) o tym, co chciałaby zmienić w Polsce: „Ludzi. Są nieżyczliwi, obyczaje są coraz gorsze. Powinniśmy brać w szkołach lekcje życzliwości. Druga rzecz to język. Jest wulgarny i ograniczony. To wynika z braku oczytania. Od literatury wszystko się zaczyna.”