Zatem wychodząc z założenia – z ciała – powiadasz,
można się oddalać dowolnie, lecieć, spadać
bez konsekwencji? Dotknąć bruku, obłoków, albo
kwintesencji?
Pójść na plażę i czytać niezatarte znaki,
wejść między słoje drzewa, między warstwy skały,
cofnąć się do hieroglifów, pisma klinowego,
albo skoczyć z klifu
i nic, tylko się uśmiechnąć, wiedzieć wszystko,
być doskonałą niewiedzą, roztrząsać rzęsami
powidok i widok, unosić się ptakiem, tonąć rybą
i nic, tylko się uśmiechnąć?
Zakładam, że tak można i że żadne ciało
nie pociągnie mnie w dół, wychodzę –
wracam. Drwisz.
Ale wiesz, co najbardziej bolało?
Że nie koniec, cześć pieśni, lecz jedynie refren.
Że miał być Wagner, Beethoven, Mozart,
a była tylko dziecięca melodia –
cztery nuty na krzyż.