Chciałem potwornie szlachetnie i na poważnie kochać
traktowć jak najdroższe klejnoty swoje wrażliwe dzieci
cywilizować światłem tytana etycznie miernych mutantów
ale czy na szczyt roszczeń nie chciałem się wspiąć zbyt wysoko
kulminacja marzeń nagle się zmieniła w iluminację zwątpień
brylantową Muzę zastąpiła wymalowana jak kretynka amoralna Egeria
i na dodatek okazało się, że ta jedyna mego serca to cyniczna dziwka…
Ale czy mogłem się poddać! Utonąć w bagnie pogrążając prawdziwy absolut
przecież moje oczy widzą o wszechświat więcej
tylko usta milczą bo boją się gwożdzi kpiny i szyderstwa
ale wbrew motłochowi znów biją genialne bębny na pohybel
morzu ciemnoty co w dzonkach bez piękna żagli błądzi w błazeńskiej mgle
chutliwych wraków orgia w tańcu bestialskich pożądań na alfonsów mieliźnie
stado osłów w gumkach na “łbach” i szparą źle pachnącą po nosem…
I choć nogi skręcasz nie dołączasz z uśmiechem do sprośnych świrów
zaświeciłeś baranom w oczy światłem duchowego estetyzmu
słowem mądrym i moralnym palisz przygłupów w stronę kurestwa mosty
stawiasz rozsądku bariery na burdel co chamstwo tanio kupiło
burdelową mamuśkę zwyrodniałego amoku wyrzucasz za stadion
zostawiasz tylko uczciwych i normalnych graczy
by “dno” było skończone przez zwykłe prawa ludzkiego serca miłości…
i pychę prostaczą prymitywizmu zdejmujesz ze sztuki
palisz świętą aura poety toksyny nędznej prozaiczności
potężny szpic w zad dostała chała i lipa
utopiony w porawdy toni zdegenerowany zakalec umysłu
trzebisz jak topór drwala krzewinki zwyrodniałych mutantów gusta
samotny dla ogółu Pegaza kopytem odkopujesz cudowną Miłość
ludzkości dajesz klejnot mądrości radujący wrażliwe na krzywdę serce…
A potem watpisz co napisałes w rytmie sonaty złudzeń
Myślisz że wszystko to chwila chorej wyobraźni która jutro zniknie
jak czarny kot na grzesznym drzewie zycia idzie za wściekłą kotką
tak ty na kolanach z prezentem jak niemowa staniesz przed Magdaleną
pijany z Maria grzesznicą obudzisz się w rozklekotanym wyrze
wstaniesz kacem szczęśliwy i podniecony jak małpa kupiona cukierkiem
i świata szlachetne wielkości zgasną jak w szambie pochodnia
bo w tym życiu nic nigdy nie jest oczywiste i pewne
na zadne ludzkie sytuacje nie masz stuprocentowych etycznych dowodów
bo to co się w przeklętej motłochu głowie rodzi psuje się od czachy
ulega zhańbieniu nawet ziarno aniołów zasiane z myślą o poprawie
wszelkie dobro szatan podważy i do zasiewu madrości nie dopuści trucizną
zaśmieje się szyderczo czarny bies a człowiek dobry całe życie płacze
taki tajemniczo potworny mezalians bagna i genialności
Wena estetyczna wzlotów topi się przez zazdrość w sztolni szyderstwa
choć myśl szlachetna z paranoją zbrodni ziemskiej
gdy w erze głody na plecach do domu przyniósł troskliwy myśliwy
mięso tłustego jelenia z trudu mozołem i poświęceniem upolowanego
wesoły na progu rzucił zdobycz i wzruszajaco zawołał; jest ratunek
a jego kochane dzieci przed chwilą pomarły z głodu
i leżą cuda wszechświata martwe i zimne!
Witaj Marku jak zwykle szokujesz i zachwycasz pozdrawiam Cię bardzo bardzo ciepło Ewa