W kilka sekund po tym, jak się urodził,
jak nabrał w płuca powietrza i rozdarł je
na dwa krótkie wersy – wiadomo było
że będzie poetą –
na siebie rozdarł i siostrę.
Ten krzyk razem z tym drugim krzykiem
były takie do rymu. Zabrzmiały
jak kościelne dzwony, jak jakiś cholerny
zwiastun wielkości.
Potem było już prawie inaczej.
Nie wiedział po co tu jest,
ani kim, ani dla kogo.
I stworzył noc, bo był bardzo brzydki,
i kurzem był i pająkiem –
już po wszystkim – żegnaj, istoto,
do zobaczenia gdzieś w dzikości.
(Za oknem maszerują różowe słonie.)