HENRYK BERGSON

I

Istnienie spadkobierców gwarantuje postęp; filozofia, choć rozwarstwiona na oddzielne gałęzie, konary i listki, nie przestaje być potężnym drzewem o wydatnych korzeniach, a drzewo to wydaje na świat dojrzałe plony w formie nieprzemijających refleksji. Korzeniami są ludzie, jej poprzednicy i kontynuatorzy, a koroną – literatura; bez filozofii nie ma literatury.

Filozoficzna, poszukująca i odnajdująca, bo twórcza myśl, statek przycumowany do życia, żaglowiec kołyszący się w przystani, stała więź z otaczającą przeszłością, wyraźna, między i ponad pokoleniowa symbioza ludzkich poszukiwań, azyl, schronienie przed obsku-rantyzmem i jego wulgarną ofertą, a zarazem ciągłość w zachowaniu tradycji, a zarazem – nieodwracalna miłość do ukazywania prawdy, to prawda sama w sobie, lecz nie sama dla siebie, niekiedy teoretyczna, czerpana z nieuchwytności, lecz jakże często wzbogacana i mnożona o i przez modyfikację dostępnej wiedzy, to rewizja dotychczasowych twierdzeń, konieczny, dobroczynny atak na poglądowe zielsko, chwasty i toczące je pasożyty z komunałów, dla nielicznych zaś – literatura dojrzała, więc odkrywcza, to worek z dogmatami, nieprzyswajalny mętlik przypuszczeń bez dowodów, mniemań na wyrost i wątpliwych diagnoz wywleczonych z imaginacyjnej rzeczywistości.

II 

Z potrzeby uszczegółowienia, doprecyzowania nieznanych pojęć do znanych faktów, z troski o formę i treść formułowanych idei, powstawały różnorodne koncepcje widzenia świata, rozmaite retro, post i neo, inspiracyjne, dla potomności ożywcze powroty do zarzuconych prądów, tendencji i ich odzwierciedleń.  

Wielopostaciowy, eklektyczny, kundlowaty wiek XX, naniósł do współczesnej filozofii sporą ilość poznawczego mułu: wypośrodkowanych, a z pewnością nie bardzo ze sobą zbieżnych doktryn. Podejmował się kompromisowych, pośrednio mądrych prób naukowego scalania, zunifikowania metod stanowiących rzeczywistość opisaną przez wieki wcześniejsze, zwłaszcza przez pozytywizm poprzedniego i jego zdumiewające minimalizowanie własnych niedosytów.

Jednakże miast ujednolicenia systemów, osiągnął w nich jeszcze większe dysonanse, dalsze ich rozproszenie, co w rezultacie wydało, na realny świat, falangę dzisiejszych profetyków nicości i odznaczyło się arbitralnym podważaniem jakiegokolwiek poglądu na cokolwiek [przy jednoczesnej niezdolności do zastąpienia go lepszym], rozgorączkowaną gonitwą pośród bezliku i bezładu stratowanych, obalonych wartości, owczym biegiem po konceptualną zadyszkę i zabawnym nadawaniem nowomodnych nazw dla “starodawnych” problemów.

Od starożytnych, możemy być biernymi lub czynnymi uczestnikami filozoficznych zmagań, świadkami przemian zachodzących w rozumieniu problemów związanych z czasem, z pojmowaniem wyłomu w ich wartościach, możemy być kolekcjonerami doznań związanych z transformacją pojęć i akcentowaniem ich roli w trakcie naszego życia, możemy być obserwatorami rozwoju znaczenia słów takich, jak wieczność, przemijalność.

III
  
Raz pomyślana i wyartykułowana, nie ginie bez śladu: Augustyn, porywający święty po ludzku, skrajny w wyrażaniu swoich poglądów, niepohamowany i namiętny, znajdzie kontynuatora w Bergsonie.

Jak dla Augustyna, tak i dla Bergsona, czas był nieprzerwanym i wszech istniejącym strumieniem, a człowieczy byt –  jego wieczną teraźniejszością i chwilową doskonałością.
 
Jak dla Szekspira, tak dla Bergsona, życie nigdy nie było skończone, zamknięte. Była to rozprawa w toku, księga nieprzerwanie otwarta na zadziwienia i ciekawości ludzkim losem, był to poetycki proces i jego przedstawienie, jego silne promieniowanie na kulturę i obyczaje, a te rozprawy, te egzystencjalne paradoksy lub metafizyczne dialogi z własnymi wątpliwościami, polegały na odrzucaniu i ponownym gromadzeniu doświadczeń wyznaczających każdemu człowiekowi rozmiar osobowości.

Doświadczenia, składające się na osobowość, są w stanie ciągłego przenikania się i wrzenia. Dobre i złe, łącząc się, porządkując i uzupełniając się nawzajem, tworzą podstawę do podejmowania decyzji, działania, ruchu. Frazes: życie było dla Bergsona znajdowaniem odpowiedzi na fundamentalne pytanie o sens istnienia; życie było dla niego poruszaniem się ośnieżonej kuli ogarniętej przez lawinę, kuli toczącej się po pochyłej równi i w miarę poko-nywania przestrzeni – obrastającej w śnieg. Lawina, to galopada rozedrganych wydarzeń, a śnieg, to konkluzja z nich.

Ten wojujący przeciwnik sekciarstwa, w doktrynach wyrażał pogląd, że dotychczasowe hipotezy są li tylko sezonowymi przeświadczeniami, są niemal zręcznym, prawie znakomitym opisaniem realiów miotających ludzkim istnieniem, hipotetyczną strawą duchową przyrządzoną przez ułomną inteligencję.

Henryk Bergson, zagorzały intuicjonista, zwolennik twórczej ewolucji, miłośnik rozumowania pozarozumowego, wyznawca i przewodnik po idei uczuciowego poznawania rzeczywistości, nieustającego, nieprzerwanie dynamicznego oddziaływania na siebie zjawisk, nonkonformistyczny mędrzec, dla którego nową regułą była walka z regułami zwietrzałymi, który powiadał, że nasza karykaturalna, wycinkowa wiedza ujawnia się w swoich mirażach, traktował ludzkie istnienie jako nieskończoną fluktuację podskórnych dążeń, jako jednostajnie przyspieszony, cykliczny ruch, jako wewnętrzną, harmonijną wymianę jednych doświad-czeń na inne; mówił, że działanie jawne, widoczne, społecznie aprobowane, jest zawsze fragmentaryczne, szczątkowe, okaleczone i zmasakrowane poprzez dyskursywne sito, przez hamulcowy aparat nazywany intelektem, jest konsekwencją i wypadkową mózgowej cenzury blokującej zrozumienie całkowite, natomiast poczynania na pierwszy rzut oka – dwuznaczne i zaskakujące, nieoczekiwane i niewytłumaczalne, nierozpoznawalne i osobliwe, uzasadniał – INTUICJĄ.

Według Bergsona, umysł zniekształca i zawęża i tak szczątkowe rozumienie rzeczywistości. Intelekt nie tylko ją zubaża, ale pomniejszając ją, nakazuje nam wierzyć w nią i widzieć – w jej ulotnościach, frakcjach, skrótach i migawkowych blikach – kompletny kształt; przypatrując się jej części, wyrokujemy o jej całokształcie.

Uważał, że faktyczne poznanie otaczającego świata, nie może odbywać się na drodze intelektualnej. Postrzeganie, to kontrowersyjny wybór jego segmentu, wybór niezależny od woli jednostki, lecz dyktowany, narzucony przez grupowe nawyki, to skrót, bryk, wariant  prawdy o świecie, lecz prawdy odprawdzonej, rudymentarnej, ledwie zarysowanej, bo przykrojonej do obiegowych pojęć i ogólnoludzkich zachowań.

Mówił, że nasz doczesny, ziemski padół, świat powierzchniowy, zdefasonowany futerał na niedomówienia, ma obrzęki wywołane fałszem: kierowany jest przez bezkrytyczną wiarę w rozum. Wychodził z założenia, że buduje się obraz realnego świata w zależności od dostępnych faktów, że mechanizmy człowieczego samopoznania zależne są od liczby przetworzonych informacji, a ich emisja do ludzkiej psychiki odcedzona jest z istotnych danych przez rozumowy przetak, który, badając świat za pomocą własnych ograniczeń, spłyca i deformuje faktyczny kształt rzeczywistości.

Mózg, posługując się sloganami, kliszami, rutyną, działa niczym Peepernkorn z powieści “Czarodziejska Góra”: wypowiada  zdania niedokończone i mało precyzyjne w nadziei, że rozmówca uzupełni je własnym schematem i zgodnie ze swoimi upodobaniami, intuicja natomiast – jak Marcel, narrator z “katedry” Prousta, prezentuje, przedstawia i proponuje nam interpretacyjny chaos rzeczywistości.

Dopiero intuicja (nazywana przezeń – uświadomionym instynktem) poszerza ją, rejestruje wszystkie doznania bez wyjątków i przedstawia je mózgowi niejako na brudno, w miarę ich napływania,  zgodnie z rzeczywistością, nie selekcjonując ich i nie upiększając korektą, natomiast mózg przetwarza ją, dostosowując jej istotny sens do naszego gustu i naszych myślowych matryc; dopiero intuicja gromadzi zamierzenia, kumuluje  nasze wewnętrzne racje i  stanowiska, i uzewnętrzniając je za pośrednictwem naszych indywidualnych pragnień, każe nam działać podświadomie, instynktownie.

Są one, po części przez świadomość, dostosowane do naszych stereotypowych wyobrażeń, a po części – działaniami uśmierzonymi przez ulotność naszych konstatacji, wypartymi do podświadomości i określonymi przez nią jako zbędne, wyretuszowane z sensu przez omylny rozum i zanegowane ze względu na wymogi aktualnego, zewnętrznego świata.

Twierdził, że przeczucie jest instrumentem badawczym dokonującym właściwej i wystarczającej oceny obrazu naszej niezafałszowanej rzeczywistości, że zmysły, do których przywiązuje się nadmierną wagę, są w istocie pętlą skutecznie zaciskającą się na hipotezach i blokującą ludzki rozwój, że zmysły, jako narzędzia zależne i nieoddzielne od intelektu, badają, analizują i dokonują powierzchownej analizy cząstkowych zjawisk i na tak wątłej podstawie konstruują uogólnione wnioski [nawyki decydują o sposobach interpretacji: widzimy za pośrednictwem powtarzalności przyzwyczajeń].

Zmysłowe poznanie było przez niego traktowane jako błąd wynikający z nieznajomości rozmiarów szkód wyrządzonych człowiekowi, jako błąd usankcjonowany przez ślepe i bezpodstawne poleganie na fizjologicznych  ocenach działania, na niedoskonałym, bo wybiórczym przyswajaniu wiedzy; prawdy częściowo słuszne są nieprawdami w całości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *