Stałaś się, habibti, przez sen,
zastrzyk podskórny. Rozlał się.
Byłem niewidomy.
Pośród nocy czarnej i długiej
z nieistniejącej gwiazdy białe światło
upadło na upadłego.
I wyrosło tak nagle, a jego cień
mógł schronić jedynie nas dwoje.
Przed światłem i światem.
W mieście bez poezji byliśmy poezją.
Szliśmy ulicą bez drugiej strony,
po naszym brzegu rzeki.
Byłem niewidomy, habibti,
kiedy Cię dotknąlem, habibti,
pod nieboskłonem.
Powiedz że jest nam dobrze
w tym cieniu, w tej nocy, niespełnieniu.
Powiedz.