Dla higieny przestrzeni werbalnej

Jesteśmy w głębokiej dupie, taplamy się w kupie,
a wszystko co nas otacza się stacza do wspólnego sracza.

Zło wszelkiej maści, nienawiść, plugastwo, łgarstwo
i cała ta utopia, poroniona entropia, aborcja, anarchia,
wszystko to, co dookoła woła o pomstę do nieba, co żąda
igrzysk i chleba.

Wykrzywione rączki i buźki dzieciaczków po Hiroszimie,
które widziałem niedawno na czarno-czarnym filmie
z epoki odległej jak galaktyka spiralna Messier 100;
ja, Panie, nie wiem co miałeś na myśli obdzierając ze skóry
te plecki małe, niewinne twarzyczki. Nienawiść, bezsens
rzeczy zależnych i niezależnych jak związki zawodowe
prostytutek męskich, dziecięcych, jak matki Polki
wyhodowane na książkach Bratnego Romana, jak ta ziemia
od morza do morza, jak mury, jak widziana z rana
wrona.

Dzisiejsze rozmowy Polaków, gnój na porcelanie z Łomży,
biskupi kolor skarpetek ładnych chłopaków,
delikatne dłonie młodzieńca w komży; nienawiść, zło,
piosenka jedna czy druga Ciechowskiego Grzegorza,
jego rozbite szkiełko, na autostradzie pożar
samochodu z dziećmi jadącymi do matki świętej –
mezalians ciszy, krzyki, a one już są w sali zamkniętej
krzyżykiem.

Ona jest papierem toaletowym, ona cię oczyści, sens otrze,
miłość znaczenie ma nowe –

owszem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *