Mendno polska, szefie, kolego z pracy,
przechodniu przez park po godzinach czuwania,
obleśny polityku, dziwko dziennikarska,
kaczko przyzwoitości na falach dumania
i ty, mickiewiczowsko-smarzowszczowska
beznadziejna chwało…
Osobna kategorio ludzi,
mających być nago, chodząca w purpurze,
wy, którzy na tacy ważycie złote serce,
a kiedy w wonne wzięte wasze ręce
staje się najmarniejszym guanem;
którzy za wzór cnót
ostatnie uczyniliście innym
sprzedajność, marność, zakłamanie.
Wy, nadzwyczajny klubie,
z choreografią spotkań, osobnym językiem,
z penisami sterczącymi na każdą pogodę,
z frazesem, freskiem, fraszką, fularesem,
z jednym okiem otwartym, a drugim zamkniętym,
z jedną ręką na wwschodzie,
a z drugą na wzwodzie…
Niech wam jaja z korzeniami wyrwie.
Niech wam oczy zajdą wybroczyną mroczną.
Niech wam nikt prawdy ni kłamstwa nie powie.
Niech wam żołądki się zwiną krwią, spermą i silną.
Niech wam dzieci i żony mchem porosną, gliną.
Niech wam więcej nie stanie przed oczami cud
bosych stóp, nie większych niż dłoń.
I nie zabrzmi wam dźwięk tej piosenki.
Niech wam wschodów i zachodów,
nowiów i pełni poskąpi dobry Bóg.
A na koniec, żebyście piołun nie miód.
I z tym posmakiem goryczy
żebyście wreszcie-nareszcie zrozumieli jak bardzo,
wręcz namacalne, strukturalnie, dogłębnie,
jak u jakiegoś Kanta czy Freuda,
albo zupełnie płytko, jak płytkie czasami
bywają morza-niemorza – żebyście to,
do kurwynędzyniebieskiej, pojęli jak dziecko:
jak bardzo jesteście nikim, jak małym,
jak bardzo małym człowiekiem z dość okrutnie
śmierdzącym oddechem,
z nie dość dogłębną bruzdą na czole,
zawzietą gębą, zaciśniętymi zębami pitbula,
z mentalnością szczura, karaluchy, odpornego
na napalm i filipiki zwyczajnego, pospolutego gnoja.
Jak bardzo-bardzo jesteście mi nikim.
Choć niewiele potrzeba rzeczy, słów,
by przychylność niebieskich stała nam otworem wrót,
to w całym waszym niepojęciu cnót
wyższych niż melodyjne pierdnięcie żuczka gnojnika,
obraz lasu wam się zaciera, drzewo znika.
Toczcie swą kulkę, poeci od A do Zet,
popychajcie rozdwojonym językiem
podstarzałe stylistki, ropuszki,
otoczone bańką narkolepsji idiotki.
Wciskajcie mądrość ludową w walce
o najszybsze palce, o wizję jedynie słuszną,
o całą waszą kulki wartą prawdę.
Cześć niepamięci!
Potem order, puszczone oczko, jakiś pomnik
i gówno…