Jeszcze kiedyś zatańczy, zaśpiewa, zaszaleje,
jeszcze będzie wesele, albo choćby festyn dni
słodkich. Jeszcze kiedyś z całej goryczy wspomni
przegryzioną pestkę cytryny, odprutą metkę,
zapach jałmużny, dłoni, które trzymały ją w sidłach.
I nie będzie bez wartości, paragonu, faktury.
Nie będzie w bezmiarze litości szukać czegokolwiek
na swoje usprawiedliwienie. (Cóż za długie słowo.
Nie lubimy długich słów, panie i panowie! It is
my privilege to introduce to you: kobieta, dziewczyna,
przeszłość, koronka, cokolwiek…) Będzie za to:
czar przeszłości, który pryska jak… czar, który pryska,
dni toczące pianę z pyska po długim galopie, prze-
-po-co-na-poś-ciel, zmęczona przepona (“Madagaskar”,
“Bruce Wszechmogący” i nie wiedzieć czemu “Skrzypek na dachu”),
każdy ma jakieś Termopile, w Paryżu nie lubią obcych,
białe wino nie pasuje do wołowiny, nikt nie je już krwawych,
krewetki natomiast miewają się dobrze – a do tego wszystkiego
szarlotka z lodami! O, tak! Tak mi mów, mój miły! Naprawdę?
Ale teraz jest poniedziałek, godzina późna, pół litra.
Dorosłość pęka w szwach, nie mieści się w niej pojęcie
przegranej. Jutro pewnie będzie tak samo, ale kiedyś,
jeszcze kiedyś zatańczy, zaśpiewa, zaszaleje…